PublicystykaPiskorski: wizowy apartheid Polski i krajów bałtyckich

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Utrudnienia w ruchu osobowym między Unią Europejską a Rosją może nie wpłyną w jakiś decydujący sposób na nastroje społeczne i bieg wydarzeń w najbliższych miesiącach. Warto jednak zauważyć, że stanowią one kolejny dowód na irracjonalizm oraz akceptację praktyk dyskryminacyjnych przez tzw. Zachód. Niestety, czołowe miejsce pod tym względem znów zajmuje Polska wraz z krajami bałtyckimi.

Kuriozalne oświadczenie

8 września, w ramach dyskusji na szczeblu unijnym o zaostrzeniu kryteriów wizowych dla Rosjan, głos zabrali we wspólnym oświadczeniu premierzy Polski (Mateusz Morawiecki), Estonii (Kaja Kallas), Litwy (Ingrida Šimonytė) i Łotwy (Arturs Krišjānis Kariņš, posiadający również obywatelstwo amerykańskie). Warto zauważyć, że pod dokumentem podpisali się wyłącznie szefowie rządów państw realizujących od wielu lat politykę konsekwentnie wobec Rosji konfrontacyjną, polegającą m.in. na dewastacji i usuwaniu pomników oraz próbach rewizji historii najnowszej. Warszawa znalazła się zatem w dość osobliwym towarzystwie Wilna, Rygi i Tallina, które – w taki czy inny sposób – dystansują się od strony zwycięskiej w II wojnie światowej. Ale tym razem historię pozostawmy na boku.

Unia Europejska podjęła decyzję o zawieszeniu obowiązywania funkcjonującej od 1 czerwca 2007 roku umowy o ułatwieniach w wydawaniu wiz między Rosją a UE. Weszła ona w życie 12 września. Od tej pory Rosjanie muszą m.in. płacić więcej za uzyskanie wizy Schengen (opłata wzrosła z 35 do 80 euro), przedłożyć więcej dokumentów w konsulacie i przygotować się na dłuższe oczekiwanie na ostateczną decyzję konsularną. To kroki z pewnością prowadzące do zmniejszenia ruchu turystycznego między Rosją a Unią Europejską. Okazuje się jednak, że cztery kraje graniczące z Rosją zapowiedziały podjęcie decyzji idących znacznie dalej, znów wybiegając przed szereg, a właściwie działając wbrew założeniom Rady UE.

Rosjanin groźny z definicji

„Kraje graniczące z Rosją są w coraz większym stopniu zaniepokojone znaczącym i rosnącym napływem obywateli rosyjskich przez nasze granice do Unii Europejskiej i strefy Schengen. Uważamy, że zaczyna to być poważnym zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa publicznego i dla całej strefy Schengen” – czytamy w polsko-bałtyckim oświadczeniu premierów. Wychodzi na to, że napływ, w tym tranzytowy, obywateli innego kraju – podkreślmy: posiadających wizy strefy Schengen – jest zagrożeniem. Warszawa i Pribałtyka próbują wręcz oznajmić, że stoją na straży bezpieczeństwa całej strefy. Przypomnijmy, że każdorazową decyzję o wydaniu wizy bądź jej odmowie lub anulowaniu podejmują służby konsularne poszczególnych krajów Unii Europejskiej. Władze Polski, Litwy, Łotwy i Estonii próbują w istocie postawić wotum nieufności owym służbom. I w przekonaniu o własnej, niczym nie podpartej znajomości zagrożeń płynących rzekomo ze strony Rosji i jej obywateli mówią pozostałym krajom europejskim: my wiemy lepiej.

Dalej jest jeszcze ciekawiej. „Wśród obywateli rosyjskich wjeżdżających do UE/ strefy Schengen są osoby mające na celu zagrożenie bezpieczeństwu naszych krajów, jako że trzy czwarte obywateli rosyjskich popiera agresję Rosji na Ukrainę” – piszą szefowie czterech rządów. Stawiają zatem tezę, że rosyjski turysta, jakikolwiek obywatel Federacji Rosyjskiej podróżujący do Europy,  jest niejako automatycznie podejrzewany o niecne plany. Czy mają one polegać na zrobieniu zakupów i zmniejszeniu w ten sposób dostępności towarów deficytowych w sklepach? A może na korzystaniu z dróg i autostrad, hoteli i restauracji? Tego już autorzy nie wyjaśniają. Uznanie za kryterium poparcia dla działań zbrojnych na Ukrainie jest samo w sobie absurdalne. Przecież nie ma żadnej możliwości weryfikacji czyichś poglądów na bieżące tematy polityczne i międzynarodowe. Chyba, że zaczniemy przesłuchiwać wszystkich w sprawie wyznawanych przez nich przekonań i ich punktu widzenia. Prawami człowieka to już jednak nie pachnie.

Wizowy apartheid

Gdy w czasie pandemii koronawirusa niektóre kraje postanowiły wprowadzić ograniczenia wjazdów obywateli kilku państw afrykańskich zmagających się z kolejną mutacją wirusa, zareagowali nie tylko obrońcy praw człowieka, ale i Organizacja Narodów Zjednoczonych. Sekretarz generalny ONZ António Guterres mówił wówczas o „podróżniczym apartheidzie”, uznając go za coś niedopuszczalnego, „głęboko niesprawiedliwego i karzącego”.

Tymczasem premierzy Polski, Litwy, Łotwy i Estonii oznajmiają bez ogródek, że „podróż do Unii Europejskiej jest przywilejem, a nie prawem człowieka”. Warto zwrócić uwagę, że „przywileju” tego nie odmawiają milionom Ukraińców znajdujących się na ich terytorium, w tym tych, którzy o status uchodźców wojennych nawet się nie starali, lecz po prostu wybrali sobie swobodnie miejsce do życia, pracy i funkcjonowania. Sygnatariusze oświadczenia piszą dalej, że mają zamiar „ograniczyć możliwość wjazdu do strefy Schengen dla obywateli rosyjskich podróżujących w celach turystycznych, kulturalnych, sportowych i biznesowych”. A zatem sport, kultura, a nawet wzajemnie korzystny biznes prowadzony przez prywatnych przedsiębiorców mają zostać w praktyce zredukowane do zera. Bo komuś nie podoba się okładka paszportu sportowca, artysty czy biznesmena.

Pogrążający się w coraz większych oparach absurdu premierzy czynią wszakże jeden wyjątek: „w pełni popieramy potrzebę dalszego wspierania przeciwników reżimu Putina i stwarzania im możliwości opuszczenia Rosji”. Czyli najwyraźniej przygotowują jakiś test sprawdzający, czy dany, aplikujący o wizę Rosjanin jest zwolennikiem czy przeciwnikiem obecnego prezydenta Federacji Rosyjskiej.

Niezbyt rezolutny, choć cieszący się niezasłużenie tytułem profesorskim, wiceszef polskiego MSZ Piotr Wawrzyk (ten sam, który nie tak dawno nawoływał do rozmieszczenia w Polsce broni atomowej, a o Konfederacji mówił, że jest „partią antypolską, działającą wyłącznie w interesie Kremla”) stwierdził, że trzeba wprowadzić całkowity zakaz wydawania wiz Rosjanom na szczeblu UE, ale na to – oprócz Polski i krajów bałtyckich – nikt się w Europie nie godzi. Trzeba powiedzieć wyraźnie i nazwać rzeczy po imieniu: wypowiedź Wawrzyka to nie wypowiedź dyplomaty, ani uczonego; to słowa w stylu rasistowskiego pałkarza.

Irracjonalizm

Przez lata tysiące rosyjskich turystów spotkać można było nad polskim Bałtykiem, w Tatrach, w Krakowie i innych atrakcyjnych turystycznie miejscach naszego kraju. Nigdy nie sprawiali kłopotu. Nie słychać było nic na temat jakichś przestępstw przez nich popełnianych. Nie wszczynali burd i awantur, w przeciwieństwie do choćby znanych z tego Brytyjczyków, czy przebywających obecnie na terytorium Polski Ukraińców. Za to zostawiali pokaźne kwoty polskiej branży turystycznej, gastronomicznej i usługowej. Przed wybuchem pandemii koronawirusa, w 2019 roku, z bazy noclegowej w Polsce skorzystało prawie 300 tysięcy Rosjan.

Miliony przychodów z turystyki są kompletnie nieistotne z punktu widzenia polskich decydentów politycznych. A przypomnijmy, że branża do tej pory nie do końca podniosła się jeszcze z zapaści wywołanej kolejnymi ograniczeniami koronawirusowymi. Stwierdzenia Wawrzyka i jemu podobnych o konieczności zablokowania przyjazdów Rosjan w celach biznesowych, naukowych czy wymiany kulturalnej pozostawmy bez komentarza, bo racjonalne odniesienie się do nich nie wydaje się możliwe.

Za apartheid przyjdzie zapłacić

Rosyjski publicysta, dyrektor Instytutu Wolności, Fiodor Birjukow stwierdził, że decyzja UE sprawi, iż „poza ‘dobrymi’ i ‘złymi’ Rosjanami, Europejczycy będą mieli teraz jeszcze do czynienia z Rosjanami ‘wściekłymi’”. Wprawdzie, według badań Centrum Lewady, tylko 20% Rosjan było kiedykolwiek w krajach tzw. Zachodu, a wielu rosyjskich turystów już od kilku lat przeorientowało się na inne kierunki świata. Nie o to jednak chodzi. Istotniejsze jest bowiem to, że Rosjanie poczują się teraz jeszcze bardziej dyskryminowani, i to niezależnie od poglądów politycznych, które wyznają. Wizowy apartheid przyniesie zatem jednoznacznie złe skutki. A najgorzej na nim wyjdą kraje otwarcie do niego nawołujące: Polska, Litwa, Łotwa i Estonia.

18 sierpnia amerykański dziennik „The Washington Post” donosił, że przeciwko stosowaniu zbiorowej odpowiedzialności wobec obywateli Rosji w kontekście ograniczeń wizowych opowiedział się doradca Biura Prezydenta Ukrainy Aleksiej Arestowicz. Warszawa, Wilno, Ryga i Tallinn wydają się jednak bardziej słuchać coraz bardziej oderwanego od rzeczywistości, kierowanego bezpośrednio przez Anglosasów Wołodymyra Zełeńskiego. Nie tylko w tej sprawie.

Mateusz Piskorski

Redakcja