OpinieRękas: Internauta jako robotnik. Marksizm i kapitalizm XXI wieku

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Róża Luksemburg, zresztą z niedowierzaniem – określiła niegdyś moment końca kapitalizmu (nb. dokładniej niż Karl Marx, który się political-fiction nie zajmował i poprawniej niż Władimir Lenin, w którym przywódca musiał brać górę nad teoretykiem). Otóż kapitalizm się skończy, kiedy na świecie będą już tylko kapitaliści i robotnicy, a zatem akumulacja nie będzie mogła się rozszerzać, co jest niezbędne dla trwania całego procesu.

Wytwórca czy konsument?

Zaraz, powie ktoś – ale robotników, to już chyba prawie nie ma, co nie? No tak, gdzieś, ktoś, jakieś fabryki… Ale to w sumie operatorzy zaawansowanych urządzeń, a cała reszta, to może w Południowo-Wschodniej Azji, a na pewno nie u nas! Kogo byś nie zapytał – nie czuje się robotnikiem. Określać ma nas bardziej poziom i zakres konsumpcji, a nie stosunek do środków produkcji. Klasa robotnicza zanikła tak bardzo, że nawet lewica, organicznie przecież z niej wyrosła – porzuciła już dawne nawyki i znalazła sobie inne tematy, zajęcia i obiekty zainteresowania. Sęk w tym, że robotnicy bynajmniej nie zniknęli. Przeciwnie, są już nimi niemal wszyscy – ja wrzucający post z tym tekstem na FB, czytający go i przewijający kontent reklamowy, grający obok w wirtualu i pichcący domowe kolacje w realu. Prawie wszyscy, niemal jak w śnie Luksemburg. Czy więc moment kolapsu systemu jest bliski? Cóż, nie popadajmy w mylący optymizm. Nikt nigdy nie twierdził, że kapitalizm zawali się sam, bez odpowiedniej organizacji i pracy włożonej w to dzieło. Praca zaś – to przecież zawsze domena robotnicza.

Chris Harman szacował globalną liczebność klasy robotniczej na dwa miliardy. Część z niej została jednak zlokalizowana peryferyjnie wobec finansowego centrum wraz z ekspansją nowych środków produkcji, a części nie rozpoznajemy w związku ze zmianą jej form aktywności, ani też sama się tak identyfikuje. Znowu – zgodnie z zasadą nietożsamości Klasse an sich i Klasse für sich. Klasą robotniczą jest się bowiem nawet nieświadomie, jest to bowiem kategoria obiektywna, podczas gdy świadomość to stan subiektywny, nadto implikujący organizację, jak udowodnił jeszcze György Lukács. W realiach współczesnego kapitalizmu same korporacje jako jego właściwe podmioty – odgrywają w istocie rolę klasotwórczą. Klasa robotnicza jest więc zasilana w ramach akumulacji przez wywłaszczenie, grabież ziemi, wody, zasobów środowiskowych i klimatycznych, a także według opisanego już przez Luksemburg procesu pauperyzacji niższej klasy średniej, co z kolei przynajmniej w części odpowiada pojęciu prekaryzacji. Przede wszystkim, w każdym swym aspekcie – ilość (choć nie świadomość) robotników świata rośnie wskutek finansjalizacji i marketyzacji aktywności uznawanych dotąd za pozarynkowe.

iPhonizacja zamiast fordyzmu

Nawet zwolennicy Marxa zarzucają mu niekiedy niedostateczne zainteresowanie kwestiami postępu technologicznego. W istocie jednak autor Kapitału nie musiał ani uprawiać kazuistyki, ani zagłębiać się w futuryzm bliższy w jego epoce SF – w sytuacji, gdy badał i opisywał mechanizmy społeczne co do zasady działania niezmienne, bo uzależnione od własności i wykorzystania środków produkcji, a nie tego jakie konkretnie są to środki. Dlatego właśnie marksizm nie tylko znakomicie odnajduje się w realiach cyfrowych, ale też był pionierski w odnalezieniu w nich typowych relacji pracy i kapitału, tyle że w odniesieniu do niewystępujących wcześniej bądź niegdyś odmiennie realizowanych form aktywności ludzkiej.

Dla zrozumienia jak rozszerzał się zakres wyzysku, ale nie jego zasady – warto za Davidem Harveyem posłużyć się pojęciem „elastycznej akumulacji”. Już w latach 1970-tych zaczęło się odchodzenie od dotychczasowego fordyzmu jako dominującej ścieżki rozwojowej kapitalizmu. Dopuszczone zostały nie tylko nowe technologie, ale także zaczęto kształtować związane z nimi nowe nawyki konsumenckie, co ostatecznie doprowadziło do pojawienia się nowych rynków. Miejsce fordyzmu z czasem zajął apple’izm albo iPhonizacja. Tak, jak etap, w którym pozycje robotnika i konsumenta były niemal rozdzielone, ustąpił na pewnym etapie dialektyce robotnika-konsumenta – tak przyszedł czas, w którym role konsumenta i wytwórcy nie dają się już wyraźnie rozdzielić. Co więcej zaś, robotnik-konsument stał się również poniekąd częścią wytwarzanego dobra. Dla rozpoznania tych zjawisk konieczne było przypomnienie marksistowskiej definicji pracy, jak i zastanowienie jak w tej sytuacji rozumieć alienację, w rozumieniu marksistowskim nieodłącznie towarzyszącą wyzyskowi.

Czas prosumerów

Początek takich badań należy wiązać z prowadzonymi już w latach 1970-tych badaniami Dallasa Smythe’a (współcześnie kontynuowanymi zwłaszcza przez Christiana Fuchsa) na temat ekonomicznej pozycji widowni wobec mass-mediów. Popularne dziś powiedzenie, że „jeśli coś jest za darmo – to znaczy, że to ty jesteś towarem” zaczęło być aktualne podczas rozpoznawania w relacjach radio / telewizja cech typowej akumulacji kapitałowej, z widzami jako surowcem niezbędnym do uzyskania wartości dodatkowej przez media występujące jako część łańcucha kapitału w ramach m.in. handlu reklamami. Zwłaszcza jednak pojawienie mediów społecznościowych wyostrzyło wniosek, że w przypadku ich odbiorców mamy do czynienia nie tylko z zasobem, ale także z siłą roboczą, wytwarzającą wartość dodaną i to bez wynagrodzenia, a więc w ramach wyzysku. A skoro sami uczestniczący są w większości nieświadomi swojej pozycji w procesie wytwórczym i nie tylko nie posiadają wytworów swej pracy, ale ich nie rozpoznają – można niemal mówić o alienacji doskonałej.

Jak taka synteza wygląda w praktyce – można prześledzić na przykład Google’a, Facebooka, Twittera i im podobnych. Ich konsumenci są producentami zawartości tworzącej wartość dodaną. Są prosumerami. Zarówno bezpośrednio udostępniając dane za pośrednictwem tych platform, jak i będąc na nich aktywnymi, umożliwiając zbieranie danych o nas – wykonujemy pracę na rzecz kapitału, który je nam udostępnił. Jasnym tego dowodem jest wątek Sponsored Stories i postępowania w sprawie Fraley v. Faceebok, 2011, w których kluczowe było właśnie ustalenie wartości kontentu wnoszonego przez użytkowników. Mimo jednak takich przejawów oporu – nie można będzie mówić o faktycznym pojawieniu się świadomości bez pełnego zrozumienia klasowego charakteru tej walki. Walki, która jednakowoż nie tylko z marksistowskiego czy klasowego punktu widzenia powinna toczyć się przeciw wyzyskowi cyfrowemu, ale nie tylko i nie przede wszystkim w formie wyłącznie wirtualnej. Głoszenie rzekomej rewolucji tylko w sieci ma bowiem taki sam wymiar prawdziwie rewolucyjny, jak zrobienie z Che Guevary, Marxa i Lenina tylko kolejnych awatarów poprawiających sprzedać dóbr mnożących zyski kapitału…

Gra w klasy

W internecie jednak rzeczywiście toczą się „walki” – oczywiście te w grach, również stanowiąc formę pracy na rzecz kapitału. I to niekoniecznie nieświadomej.  Gdy przed kilku laty uczestniczyłem w dyskusji w szkockim college’u na temat wybieranej przez miejscowych nastolatków drogi zawodowej – kilku z nich potwierdziło, że chce być zawodowymi gamerami. I nie mieli żadnej wątpliwości, że jest to praca. I to praca w rozumieniu zatrudnienia, nie zajęcia, czyli marksowskiej concrete labour, by posłużyć się uznanym w dyskursie rozróżnieniem. I choć u starszych takie wybory młodzieży budzą przeważnie coś między rozbawieniem, a politowaniem – to jednak intuicja nie zawodzi właśnie tych bardziej współczesnych. Tyle tylko, że oczywiście widzą siebie jako freelancerów (ich pozycji rynkowej też do końca nie rozumiejąc) albo nawet „przedsiębiorców gamingowych” – a z całą pewnością nie robotników! No bo wiadomo, ci to ci w hucie, a w ogóle to przecież żadnych klas już nie ma, z klasy robotniczej uwzględnieniem szczególnym. A tymczasem przecież wartość wnoszona przez graczy w postaci ich czasu, brania udziału w grach sieciowych, będących zarazem rodzajem interaktywnych widowisk, w których uczestniczy, sami kupują swoje środki wytwórcze, bezpośrednie wytwarzanie patch’ów, modów, współkreowanie gier wirtualnych – ulega finansjalizacji i sprowadza się (jak zwykle) do tworzenia wartości dodanej dla kapitału

Kapitalizm z dostawą do domu

Zresztą, jak to z różnymi freelancerami, uczestnikami przedsięwzięć sharing economy i im podobnymi bywa – opisane już mamy bodaj najlepiej, wraz z modą na badania nad prekariatem.  Jak wiemy, w rozumieniu marksistowskim prekariat nie stanowi bynajmniej odrębnej klasy, a przeciwnie, wpisuje się w koncept rezerwowej armii pracy utrzymywanej przez kapitał i to w wymiarze około 60% wszystkich pracujących. Z kolei pośród zatrudnionych na umowy o pracę aż 60% jest zatrudnione na cząstkach etatów, na umowach czasowych, a ok 22% pozostaje formalnie samozatrudniona, nie zmieniając faktycznie swej pozycji w obrębie klasy robotniczej Ponad jedna czwarta robotników wciąż zarabia mniej niż 2 dolary dziennie, a odsetek ten jest dwukrotnie wyższy w krajach globalnego Południa. Także jednak na umownym Zachodzie wraz z rozwojem nowoczesnych (?) koncepcji zarządzania i podnoszenia shareholders value – na powrót uznanymi metodami stają się lockouty i layoffy.

Przed wyzyskiem nie broni robotnika formuła organizacyjna kapitalistycznego przedsiębiorstwa, w tym i sharing economy. Jak dowodzą tego przykłady Airnb, Uber, Deliveroo, DiDi i innych – robotnik nie musi już być nawet oddzielany od swoich środków produkcji. Podobnie jak w przypadku freelancerów – ich sytuacja jest nawet gorsza, bowiem konieczność sfinansowania własnych środków produkcji, by maksymalizować wartość dodaną faktycznego pracodawcy nieomal cofa te rzekomo nowoczesne formy pracy na powrót do sytuacji akumulacji pierwotnej. Biorąc marksowskie równanie na koszty inwestycyjne = wartość dodatkowa / (kapitał stały + kapitał zmienny) widzimy w takim układzie jeszcze wyraźniejszą nierównowagę na rzecz wartości dodatkowej, przy przeniesieniu części kosztów na samego robotnika. Istotą użycia formalnie posiadanych środków produkcji – jest bowiem ich zależność od platformy cyfrowej. W dodatku zaś sytuację robotnika-kierowcy dodatkowo pogarsza przyjęty w takich przedsięwzięciach akordowy system wynagradzania, również tylko powiększający wartość dodaną.

Robotnicy kultury, dziennikarski proletariat i żony ze Stepford

Podobnym aparatem pojęciowym można sprawdzić aktualność analizy marksistowskiej także wobec innych zjawisk poddanych finansjalizacji za pośrednictwem przestrzeni cyfrowej, jak media i kultura. Nicole S. Cohen wyraziła to w znakomitej paraleli robotnika kultury i proletariatu dziennikarskiego, eksploatowanego poprzez akordową pracę w tych dwóch działach kapitalistycznej gospodarki, jakimi są media i działalność artystyczna. Ogniwem w łańcuchu kapitalistycznym stała się także edukacja uniwersytecką, w ramach której dostarczana wiedza zamiast dobrem publicznym – stała się towarem. Alienacja wytwórcy od produktu przy jego kapitalizacji następuje także w przypadku głównych platform dostępu do publikacji akademickich, dzięki którym powstał m.in. i ten tekst. Faktycznie Klasyfikacja ta powinna zostać uzupełnione przez inne jeszcze obiekty eksploatacji, jak studenci, bezrobotni, emeryci, gospodynie domowe – wszyscy w jakimkolwiek stopniu zaangażowani w niepłatną aktywność reprodukcji społecznej.

Od kilkudziesięciu już lat mamy do czynienia z dążeniem do ukrycia realnej produktywności kobiet w ramach social reproduction pod czymś na kształt „Żon ze Stepford”, a w efekcie zwiększania wartości dodatkowej ich kosztem. Teoretyczka tego mechanizmu, Maria Mies trafnie określiła go właśnie jako „housewifization”. Czy gdybyśmy mieli dobrać jakiś odpowiedni polski odpowiednik – pasowałoby zatem np. „wtórne udomowienie kobiet do celów gospodarczych”?

Oto zachodzi więc finansjalizacja reprodukcji społecznej, poddawanej zarazem marketyzacji, a równocześnie jej wartość jest wykluczana poza system standardowego wynagrodzenia. A przecież w rozumieniu marksistowskim wynagrodzenie nie jest bynajmniej tożsame z wartością pracy, stanowiąc w istocie jedynie jej koszt. Wartość pracy kobiet zajmujących się domem jest bezdyskusyjna – i podobne zrozumienie konieczne jest dla jej subsydiarności i podrzędności wobec kapitału, dokonującego wszak superwyzysku zwłaszcza pracowników nie opłacanych. W istocie bowiem dawne podziały, na pracę formalną i nieformalną, lokalną czy globalną – w realiach globalizacji straciły już swoje dawne desygnaty. A to z kolei każe również przemyśleć współczesny kontekst dychotomii pracy produktywnej i nieproduktywnej.

Nieświadomy proletariat ery COVIDa

Zagadnienie reprodukcyjnej roli zajęć niesłusznie dotąd wykluczonych z analizy relacji praca – kapitał nabiera dodatkowej wagi w kontekście kryzysu pandemii COVID-19. Krytycy są właściwie zgodni, że obnażył on wiele ze słabości systemu kapitalistycznego i wolnego rynku oraz uprzedmiotowionych przez kapitał państw. Różnią się jednak znacznie wnioski i prognozy na bazie doświadczeń 2020-2022. Nieliczni tylko autorzy, zamiast wróżyć koniec kapitalizmu z być możeo ostatniego już wielkiego zrywu mającego zabezpieczyć jego przetrwanie – patrzyli dokładniej i głębiej na przebieg pandemii (czy jak kto woli, „pandemii”). Zauważano wprawdzie (a dokładniej – przeceniano) zakłócenie kapitalistycznego łańcucha dostaw, obnażenie słabości systemu ochrony zdrowia i opieki, poddanego w realiach zachodnich daleko posuniętej finansjalizacji.  Analiza szczegółowa wskazuje jednak dodatkowo, że skutki pandemii w sensie społeczno-ekonomicznym rozłożone były zgodnie z nierównościami w relacjach praca – kapitał, z uwzględnieniem faktorów rasowego i płciowego.

Wśród najbardziej narażonych pracowników pierwszej linii, którzy nie mogli skorzystać z ochrony w postaci pracy w domu czy systemów wypłaty wynagrodzeń za powstrzymywanie się od pracy – byli w krajach Zachodu zwłaszcza kolorowi oraz imigranci (nie wyłączając gastarbeiterów z Polski). Wzmocnieniu uległa również nierówność globalna, w ramach której czasowe wstrzymanie części aktywności zawodowej społeczeństw Północy musiało być rekompensowane wytężoną pracą na rzecz utrzymania podaży dóbr w wyniku pracy wyzyskiwanych pracowników Południa. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych tarcze osłonowe przed COVID-19 w najmniejszym tylko stopniu objęły Czarnych, Latynosów i Indian, ze szczególnym uwzględnieniem kobiet w obrębie każdej z tych grup, dodatkowo obciążonych zwiększonymi obowiązkami domowymi, wirtualnym nauczaniem itd. To również te grupy zostały zepchnięte jeszcze niżej w zakresie możliwego zaspokajania swoich potrzeb życiowych. I odpowiedzmy sobie szczerze: czy sytuacja spauperyzowanego jako ogół społeczeństwa polskiego – jest w tym zakresie odmienna? Tymczasem fortuny „górnego 1%” wciąż tylko rosną, zaś pandemia przypomniała aktualność engelsowskiego ostrzeżenia przez sozialer Mord jako metodą przetrwania i utrwalania kapitalizmu. Gigantyczna wartość dodana uzyskana w ciągu ostatnich dwóch lat przez Amazon czy Tönnies powstała tylko przez wzmożenie wyzysku, ale i przez wprost narażenie życia robotników.

Trudno także ignorować zasygnalizowane wyżej relacje robotnik – kapitał ery cyfrowej – w kontekście tych milionów zatrudnionych przeniesionych do telepracy. Wraz z rozszerzaniem relacji kapitał – praca na aktywności dotąd nieproduktywne praca wykonywana z domu niepostrzeżenie wykracza poza ramy czasowe wyznaczane przez godziny biurowe, wartość jego pracy jest transferowana coraz intensywniej w kierunku kapitału, a obciążenie dla pracującego rośnie kosztem innych aspektów jego życia.

A przecież, zdaniem Marxa – naturalnym stanem człowieka, dla którego chce on i lubi pracować jest… wypoczynek. Faktycznie zaś żyjemy i funkcjonujemy w czasach, w których to nasze przyjemności stały się niepostrzeżenie uzależnieniem, a wraz z nim – pracą. I to, co gorsza, wyzyskiwaną. Uzyskanie świadomości tego stanu – to pierwszy krok do zorganizowania się, a organizacja jest podstawą oporu.

Konrad Rękas

Redakcja