Centralną ideę Zachodu za Bronisławem Łagowskim można streścić jako „racjonalistyczną miarę rzeczy ludzkich, ukształtowaną na kulturze antycznej” (B. Łagowski, „Walicki i sarmackie omamy”, [w:] „Czy Polskę stać na niepodległość?”, 2024, str. 267).
Łagowski jest typowym polskim inteligentem w najbardziej pozytywnym sensie tego słowa. Będąc oświeceniowym racjonalistą z awersją do romantyzmu tak pisze o wspomnianej wyżej idei: „Ta miara przeżyła upadek świata grecko-rzymskiego, oparła się pierwotnemu i średniowiecznemu chrześcijaństwu, a nawet pozostawiła na nim trwałe piętno; straciła na znaczeniu dopiero na skutek rewolucji romantycznej” (tamże). Bez trudu rozpoznajemy optykę, której uczono nas w szkole: najpierw antyk, potem wieki średnie, odrodzenie, barok, oświecenie, romantyzm (szczególnie przykry w Polsce), pozytywizm, modernizm i wreszcie postmodernizm. Poszczególne epoki łączy idea postępu zarysowana jak u Łagowskiego, czyli z przezwyciężonymi ostatecznie regresami w postaci średniowiecza, baroku i romantyzmu .
Wrogowie optymizmu
Postępowość skłania Łagowskiego do optymizmu nawet wobec największego problemu Zachodu, jakim jest obecnie zapaść demograficzna. „Dynamika egalitaryzmu i pęd wolnościowy rozkruszają tradycyjne zależności rodzinne, ale to nie znaczy, że ten proces jest jednoznacznie szkodliwy. Ludzie powinni żyć w warunkach cywilizowanych, ale nie zostało ustalone, że patriarchalnie hierarchiczna rodzina z właściwą jej zależnością żony od męża, dzieci od rodziców i starców zależnych od opieki dorosłych powinna być niezmiennym składnikiem systemu cywilizacyjnego. Jak być w tej dziedzinie powinno, a jak nie powinno – to niewłaściwe stawianie spraw, ponieważ nic się tu nie będzie działo zgodnie z tym, czego sobie życzą ludzie, choćby najmądrzejsi. Dążenia do równości i wolności od arbitralnej woli innych osób, będące przyczyną rozkładu dotychczasowej formy rodziny, tak jak wcześniej stały się przyczyną rozkładu autorytarnych systemów władzy, same przez się nie stanowią przejawu zła, chociaż mogą być destrukcyjne. Powinny one zostać ucywilizowane, co z pewnością dokona się i już się dokonuje” (B. Łagowski, „Sprawa rodzinna”, tamże, str. 186).
W świetle faktów optymizm Łagowskiego powinien być kontrowersyjny. Brak jest bowiem historycznych świadectw istnienia społeczeństw niepatriarchalnych a katastrofa demograficzna występuje akurat w tych krajach świata do których Zachód wyeksportował swoją oświeceniową kulturę. W perspektywie nauk ewolucyjnych patriarchat jest ustrojem godzącym strategie rozrodcze kobiet i mężczyzn z pomocą obustronnych ofiar. Teoria gier sugeruje nawet, że to jedyny możliwy ustrój seksualny, zapewniający stabilność ewolucyjną.
Kobiety na poziomie instynktu są hipergamiczne, inaczej mówiąc wybredne. Szukając najlepszych genów i maksymalnego zabezpieczania przyszłości swych dzieci podświadomie reagują na mężczyzn postrzeganych, jako lepsze wersje siebie, czyli tych dominujących. Patriarchat zaspokaja ten instynkt, kanalizując jednocześnie męską aktywność przez instytucję nierozerwalnego małżeństwa. Łatwo też wyliczyć, że maksymalizuje to ilość seksu w populacji. Rozpowszechnienie instytucji rozwodów wraz z demokratycznym dowartościowaniem kobiet sprawia, że kobiety dążąc do równouprawnienia robią z siebie „mężczyznę swoich marzeń”. Błędnie zakładają, że podniesie to ich wartość w męskich oczach, gdy faktycznie jest odwrotnie. Zarazem ich wybredny instynkt może zaspokoić tylko topowe 20-10% męskiej populacji, co pokazują wszystkie popularne aplikacje randkowe, na których 80% mężczyzn jest dla wyzwolonych kobiet „niewidzialna”. Oczywiście poświęcenie się kształceniu a potem karierze opóźnia czas zawierania małżeństw i czas rodzenia dzieci. W konsekwencji przed czterdziestą jest już ostatni dzwonek na dziecko.
Z powodu upadku hierarchii rodzina staje się dysfunkcyjna. Łagowski zauważa, że „rodzina ma strukturę hierarchiczną. Dzieci podlegają rodzicom, a ponadto istnieje głowa rodziny. Albo jest nią maż, albo mamy rodzinne bezhołowie, albo czekamy na rewolucję matriarchalną. Zasada równości wyklucza zresztą również hierarchię matriarchalną” (tamże, str.185). Równość wyklucza się również z kobiecym pożądaniem. Stąd narastający problem zabezpieczenia niezainteresowanych seksem kobiet przed gwałtem. W niektórych krajach Unii Europejskiej wymaga się nieledwie pisemnej zgody na obcowanie płciowe a europejski Trybunał Sprawiedliwości ogłosił niedawno Francuzom, że ich system prawny nie może stanowić o obowiązku małżeńskim. „Równość praw kobiet i mężczyzn jest dziś oczywistością w świecie zachodnim. Istnieją tylko pozory walki o te prawa, realnie została ona definitywnie wygrana” (tamże, str. 185). Pozory o których pisze Łagowski (tekst pochodzi z 2000 roku) przybierają obecnie postać dyskryminacji mężczyzn, która stała się przyczyną powstania ruchu społecznego „czerwonej pigułki” (ang. red pill).
„Drugim czynnikiem rewolucjonizującym rodzinę jest powszechny pęd do wolności, właściwy zarówno dzieciom, pragnącym uwolnić się od dominacji personalnej rodziców, jak też małżonkom, strzegącym swojej indywidualnej niezależności od partnera lub czyniącym rozmyślne albo samorzutne wysiłki, aby ją uzyskać. To zawsze tkwiło w ludziach potencjalnie […] w społeczeństwie demokratycznym i liberalnym legalnie i ze wzrastającą aprobatą społeczną uzewnętrznia się i realizuje” (tamże). Dopóki demokracja nie obejmie również dzieci, na co się ewidentnie zanosi, może wyzwalać tylko kobietę. A wyzwalać może jedynie spod władzy mężczyzny. Najskuteczniej wyzwala się osoby fałszywie przekonane o swej niewoli. A ponieważ tak się szczęśliwie składa, że mężczyźni wytwarzają znacznie większą cześć PKB niż kobiety, polityczna strategia kupowania szczęścia kobiet za pieniądze mężczyzn jest skuteczniejsza niż każda inna. Dlatego feminizm jest chętnie wykorzystywany przez polityków. Wszystko ma jednak cenę. W tym wypadku wolność kobiet oznacza zwiększenie władzy państwa kosztem likwidowanej władzy mężów. Krótko mówiąc feminizm, jak każdy egalitaryzm logicznie prowadzi do totalitaryzmu. Społeczeństwo nie może się bowiem pozbyć struktury, która o nim stanowi. Równouprawnienie skutkuje tylko delegacją władzy i koncentracją w politycznym centrum, kosztem władzy głowy rodziny. Do zamaskowania tego faktu służy nie mające realnego desygnatu ani logicznej eksplikacji hasło suwerenności ludu.
Projekt, tylko czyj?
Trudno powiedzieć, co ma na myśli Łagowski, gdy pisze, że „problem przyrostu naturalnego nie jest tak ściśle związany z tradycyjnym modelem rodziny, jak chcą tradycjonaliści. Polityka pronatalistyczna nie musi być podporządkowana polityce prorodzinnej. Oddzielona od problemu rodziny może być nawet skuteczniejsza” (tamże, str.184). Być może chodzi tu o transhumanizm, czyli zaprojektowanie nowego gatunku człowieka, który nie będzie potrzebował do rozrodu rodziny. Przypuszczenie to dobrze koresponduje ze sposobem funkcjonowania neodarwinizmu w dyskursie zachodnim. Jest on równie intensywnie wykorzystywany przeciwko religii a zarazem całkowicie ignorowany, gdy przeczy oświeceniowemu projektowi.
Darwinizm dobrze wyjaśnia zmiany w występowaniu cech i genów na skutek doboru naturalnego w ramach danego gatunku (tzw. mikroewolucja). Taki właśnie charakter miały przytaczane wyżej wyjaśnienia zaczerpnięte z psychologii ewolucyjnej. Dobór naturalny nie potrafi jednak wytłumaczyć powstawania samych gatunków. Przetrwanie przystosowanych („survival of the fittest”) nie jest bowiem powstaniem przystosowanych („arrival of the fittest”). Teoretycznie ma się to dokonywać na drodze długiej akumulacji niewielkich zmian, czego jednak nie zaobserwowano, jeśli nie liczyć eksperymentów z grzybami w laboratorium, co jest raczej przyczynkiem na rzecz inteligentnego projektu a nie spontanicznej ewolucji. Kluczowy dowód z fundamentalnej „The Genetical Theory of Natural Selection” (1930) Ronalda Fishera opiera się dedukcji, że skutkiem występowania akumulacji zmian powinna być większa zmienność osobników gatunków bardziej licznych. Fisher wykazuje to na przykładzie 10 bardziej pospolitych spośród 35 obserwowanych gatunków ćmy. Kłopot w tym, że mniejsza różnorodność populacji mniej licznych wynika również z praw dziedziczenia Mendla. Fisher przemilcza jednak tę konsekwencję genetyki i w sposób statystycznie dowolny przypisuje efekt zmienności doborowi naturalnemu. Na tej zasadzie specjacja gatunków w drodze doboru naturalnego ma zyskiwać empiryczne potwierdzenie.
Faktycznym rozwiązaniem jest dopiero potraktowanie empirycznej skali czasu, zwykle określanej na miliony lat, jakby była nieskończonością. „Zasada […] by znaleźć silny, realnie istotny efekt, znika na rzec postulowania efektów zbyt słabych, myśmy mogli je zmierzyć, ale których intensywność mnożymy przez nieskończoną długość skali czasu” (K. Zawistowski, „Uniwersalny priorytet filozofii przyczyn celowych”, 2025, str. 91). Jak wiadomo z matematyki w nieskończoności dowolnie mało prawdopodobne zdarzenia stają się pewne. Można zatem za noblistą z fizyki Wolfgangiem Paulim zauważyć, że proponowane przez syntezę neodarwinowską użycie terminu „przypadek”, jest mniej więcej równoważne staremu słowu „cud”. Nieskończoność byłaby w tym wypadku elter ego samego Pana Boga.
Czy transhumaniści chcieliby zatem dokonać „świeckiego cudu” wyprodukowania nowego gatunku człowieka, o czym zresztą jest mowa w „The Genetical Theory of Natural Selection”? Niekoniecznie zresztą gatunku czysto biologicznego. W fantazjach Pierre Teilharda de Chardin docelowy punkt ewolucji Omega jest tożsamością „świadomości kosmicznej” z „osobliwością technologiczną”. Na oświeceniowe a zarazem sprzeczne z darwinizmem pochodzenie doktryny uznającej wszelką społeczną organizację za przykład rozumnego projektu wskazał Friedrich August von Hayek: „są zatem przymuszeni do opinii dokładniej tej samej, która do XVIII wieku przekonała ludzi, że język, czy rodzina zostały wynalezione, albo też, że państwo zostało stworzone przez jawną umowę społeczną” (za: K. Zawistowski, „Uniwersalny priorytet filozofii przyczyn celowych”, 2025, str.151). Oczywiście „teza byłaby bardzo źle widziana w środowiskach bliższych biologii. Filozofie materializmu tym sposobem głoszą sprzeczne tezy, zależnie od tego, jakich postulatów bronią w danym momencie” (tamże, str. 152).
Transhumanizm wygląda na postępowe zaprzeczenie wybitnie konserwatywnego charakteru ewolucji biologicznej. Skoro dobór naturalny nie projektuje, nigdy nie można wiedzieć, jaka mutacja genów lub zachowania okaże się przystosowawcza. Wiadomo jedynie, co było przystosowaniem do tej pory. Problemu tego nie da się obejść bez spekulatywnej metafizyki, wyjaśniającej podstawy przyrody i jej ewolucji. Transumanizm jest taką metafizyką, łatwo sprzedawalną w świecie, który nawet fizykę uznał za czarnoksięstwo. „W wieku powszechnie dostępnej technologii liberalni filozofowie zapewnili świat, że fizyka jest w istocie konstruktem psychologii tłumu, a prawda naukowa istnieje w ramach takiego konstruktu. To jest opublikowana w 1962 w książce Struktura Rewolucji Naukowych teoria Thomasa Kuhna i licznych jego zwolenników, grających dziś pierwsze skrzypce wśród zachodniej inteligencji. Konkurencyjne teorie, twierdzi Kuhn, nie dają się do siebie porównać w sposób obiektywny, bo wymiana teorii to wymiana całego sposobu patrzenia na świat, tzw. paradygmatu. Słówko na stałe zadomowiło się w języku, a zwolennicy takich teorii na zachodnich uczelniach od tego czasu zdążyli wymyślić wiele szalonych tez, zakładających wzgardę dla cywilizacji zachodniej, demontaż naturalnych porządków społecznych i gruntowne przedefiniowanie pojęć filozoficznych” (tamże, str.121)
Między aniołem a zwierzęciem
Perspektywa katolicka zamiast piętna rzekomo pozostawionego przez antyk na chrześcijaństwie, widzi w historii myśli europejskiej odejście od podstawowych zasad grecko – chrześcijańskiej metafizyki a zarazem od realizmu poznawczego. Dokonane przez takich myślicieli jak Kartezjusz, Hume, Kant, czy Hegel, doprowadziło ostatecznie do tego, że człowiek Zachodu wierzy, iż poznaje wyłącznie własne myśli lub wrażenia w ramach takiego, czy innego społecznego paradygmatu. Inaczej mówiąc jest to znana już starożytnym gnoza. „Logicznym zwieńczeniem było pojawienie się głównej idei Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789 – prawa do szczęścia. Jeśli bowiem to cogito ostatecznie określa co jest prawdą, a nie prawda determinuje cogito, oznacza to, że cogito jest Absolutem, innymi słowy – w teologii – Bogiem […] I ta możliwość ubóstwienia człowieka jest również fundamentalnym aspektem, który łączy nowożytną Rewolucję ze starożytną gnozą. W obu wypadkach mamy do czynienia z podejmowaną przez człowieka próbą samodzielnego decydowania o tym, co dobre a co złe. […] Jest to przejście od społeczeństwa opartego na obowiązku i ofierze do społeczeństwa domagającego się praw i szczęścia. Oznacza to unicestwienie samej idei ofiary oraz […] narodziny nienawiści do Kościoła katolickiego i do Mszy” (M. D’Amico, „Kartezjańskie źródła modernizmu”, [w:] „Zawsze wierni”, nr 5/240, str. 83). Z takiej perspektywy można zrozumieć dlaczego Łagowski nie mogąc w ramach swego paradygmatu stawiać pytań o to, co powinno się, a czego nie powinno się robić, może jednocześnie wierzyć w rozwiązanie problemu demograficznego.
Odrzucenie myśli grecko-chrześcijańskiej pociągnęło za sobą pozbycie się klasycznej, arystotelesowskiej definicji człowieka, jako zwierzęcia rozumnego, w której element zwierzęcy oraz element rozumny stanową razem jedną całość, rozłączaną dopiero przez śmierć. Za Kartezjuszem widzimy je osobno i co gorsza nie umiemy ze sobą połączyć. Konsekwencją jest bez końca dyskutowany problem ciała oraz umysłu (ang. body & mind) oraz analogiczny do niego problem natury i kultury. Prezentowane są zatem paradygmaty skrajne biologiczne, postulujące genetyczny determinizm, kulturę i umysł traktujące jako pozbawiony znaczenia epifenomen (np. socjobiologia), jak również paradygmaty negujące znaczenie (istnienie?) biologicznej natury, nawet we płci widzące fakt czysto kulturowy a nie biologiczny.
Zajmując stanowisko drugiego typu można pomijać wszystkie ustalenia biologii. Tym samym można wytłumaczyć, dlaczego dostarczone przez nauki przyrodnicze precyzyjne wyjaśnienie zjawiska patriarchatu będzie odrzucane pomimo, że należy do niekontrowersyjnej nawet dla przeciwników darwinizmu, mikroewolucji w ramach gatunku. Natomiast stanowisko pierwsze będzie utrzymywać, że jedynie ślepy proces może tworzyć złożone struktury, jak organizmy, czy społeczności na co kultura nie ma żadnego wpływu. Jednocześnie nie będzie to przeszkadzać projektom społecznym, o których pisał Hayek. Jest to skutek kartezjańskiego dualizmu, unikanego w myśli klasycznej dzięki wspomnianemu utożsamieniu w jednej substancji rozumnej duszy i zwierzęcego ciała. Podobnie jak łaska buduje na naturze, tak również kultura musi zakładać biologię. Z tego właśnie powodu (tradycyjny) katolicyzm unika antropologicznych akrobacji między aniołem a zwierzęciem, stanowiących stałe libretto Oświecenia. Pozostając w komfortowej zgodzie z niekontrowersyjnymi ustaleniami psychologii ewolucyjnej nie musi znosić logicznego napięcia między przypadkowo i bezsensownie powstałym homo sapiens a inteligentnym projektem nowej wersji samego siebie, wykoncypowanym przez jego, skądinąd małpi, mózg.
Włodzimierz Kowalik
Myśl Polska, nr 43-44 (26.10-2.11.2025)



