Przypadająca obecnie rocznica śmierci Aleksandra Kondratowa (1937-1993) zbiegła się w czasie z zakończeniem przeze mnie lektury jego ostatniej wydanej w Polsce książki „Lemuria.
Klucz do przeszłości?”(ukazała się w popularnonaukowej serii „Raporty z granic poznania” wydawnictwa Iskry). Polskiemu czytelnikowi znane są jeszcze dwie prace tego autora: „Tajemnice trzech oceanów” (Wiedza Powszechna, Warszawa 1980) i „Zaginione cywilizacje” wydane dwukrotnie (w 1971 r. i 1983 r.) w prestiżowej serii „Rodowody cywilizacji” Państwowego Instytutu Wydawniczego.
Autor był „enfant terrible” nauki radzieckiej i da się go chyba zestawić jedynie z mającym podobnie wszechstronne zainteresowania i podobnie niepokornym wobec ustaleń nauki akademickiej norweskim autorem i badaczem Thorem Heyerdahlem (Kondratow uczestniczył skądinąd w latach 1960. w radzieckim akademickim zespole badawczym zajmującym się matematyczną analizą danych lingwistycznych zebranych przez Heyerdahla na Wyspie Wielkanocnej podczas jego słynnej ekspedycji archeologicznej w 1955 roku).
Aleksandr Kondratow był poetą (wiersze zaczął pisać w wieku 10 lat, prozę w wieku 14 lat, prace krytycznoliterackie w wieku 16 lat), pisarzem (jego archiwum nie zostało jeszcze w pełni uporządkowane, obejmuje prawdopodobnie kilka powieści, kilka zbiorów opowiadań, około 20 tomów poezji) aktywnym również w nonkonformistycznym leningradzkim podziemiu literackim (gdzie posługiwał się pseudonimem „Sendi Konrad”), autorem scenariuszy filmów, tłumaczem (m.in. Henry’ego Millera, którego twórczości był miłośnikiem), matematykiem (jego pierwsza praca naukowa „Matematyka i poezja” z 1962 roku była poświęcona matematycznej analizie wiersza), cybernetykiem (na przełomie lat 1970/1980 eksperymentował z komputerowym modelowaniem wiersza, efekty swoich prac ogłosił na konferencjach w Repino i Vancouver), lingwistą, archeologiem (brał udział w ekspedycjach badawczych – również oceanicznych i podwodnych).
Aleksander Kondratow
Najobszerniejszą część twórczości Kondratowa zajmują jednak pozycje popularnonaukowe – był on autorem ponad dwustu artykułów popularnonaukowych i pięćdziesięciu dwóch książek popularnonaukowych, przetłumaczonych na ponad dwadzieścia języków i wydanych w ZSRR i poza jego granicami w ponad pięciu milionach egzemplarzy. Kondratow pisał między innymi o geologii, oceanografii, paleontologii, archeologii, etnologii, lingwistyce, matematyce, przede wszystkim jednak o rzekomych „zatopionych lądach”, których istnienia pragnął usilnie dowieść.
Autor „Lemurii” był też (lub bywał) detektywem (w latach 1950. ukończył szkołę milicyjną, gdzie zetknął się z twórczością Wasilija Rozanowa – !), miłośnikiem fajek, sportsmenem, joginem, buddystą (całą ścianę jego mieszkania zajmowały symbole i dewocjonalia buddyjskie). Jego znajomi wskazują na jego niezwykły temperament, pewność swoich racji, można by powiedzieć „wewnątrzsterowność”, czego przyczyn upatrywano w pochodzeniu jego matki z Kozaków dońskich.
„Lemuria. Klucz do przeszłości?” stanowi właśnie erudycyjny popis autora w dziedzinach wiedzy mieszczących się w zakresie jego zainteresowań. Mamy tu dokładny geograficzny opis budowy Oceanu Indyjskiego i jego dna – szczegóły na temat poszczególnych wysp i grzbietów górskich dotyczą niekiedy faktów tak drobnych, że do ich weryfikacji nie wystarcza sięgnięcie do powszechnego atlasu geograficznego. Dalej dostajemy geologiczną historię Ziemi i streszczenie głównych teorii na jej temat. Kolejne dwa rozdziały poświęcone są ewolucji biologicznej – ssaków, naczelnych, a wreszcie i człowieka. Następnie z nauk przyrodniczych przeskakujemy do nauk o człowieku i śledzimy ewolucję ludzkich ras i języków, następstwo cywilizacji i historię mówiących nam o nich odkryć archeologicznych, mity i motywy w religiach odnoszące się do tytułowego dla książki zagadnienia, pisma i zabytki literackie Tamilów, cywilizacji doliny Indusu, Międzyrzecza i starożytnego Egiptu. Dostajemy nawet kwerendę arabskich i średniowiecznych europejskich relacji z podróży, gdzie pojawiały się wzmianki na temat zatopionych lądów na Oceanie Wschodnim.
Cała ta imponująca wiedza została przez autora uporządkowana dla dowiedzenia zasadniczej tezy książki: że na Ratnakarze istniał kontynent, z którego być może wywodzą się ssaki naczelne, który pogrążył się zaś w wodach oceanu jeszcze w czasach prehistorycznych, jego ostatnie fragmenty być może istniały jednak jeszcze kilkanaście-kilka tysięcy lat temu – tak więc w czasach bezpośrednio poprzedzających narodziny pierwszych cywilizacji lub współcześnie temu procesowi. Zdaniem Kondratowa, to właśnie resztki tego kontynentu były najstarszą kolebką cywilizacji, a wychodźcy z niego dali początek ludom drawidyjskim, cywilizacji doliny Indusu, kulturze Obejdu i wpłynęli na rozwój cywilizacji w Egipcie. Teza ta, co możemy dziś stwierdzić z całą pewnością, a co było też w zasadzie jasne już w roku 1978, gdy Kondratow pisał swoją pracę, jest całkowicie fałszywa.
Argumentacja przez Kondratowa jego tezy budzi przy tym poważne wątpliwości, bowiem obficie cytuje on prace o kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat wcześniejsze od swojej, ignoruje zaś te nowsze – jak choćby monografie Olega K. Leontjewa (jego książki dostępne są także po polsku) – zawierające informacje przeczące jego spekulacjom. Kondratow opiera się zatem na opracowaniach zdezaktualizowanych a przemilcza te przekazujące wiedzę mu współczesną, lecz falsyfikującą jego własne tezy. Również wiele przykładów przytaczanych przez Kondratowa na poparcie jego tez jest już dziś nieaktualne – wiemy dziś już na przykład, że ramapiteki były przodkami współczesnych orangutanów a nie praludzi.
Imponująca jest dokonana przez Kondratowa kwerenda historycznych podań i relacji na temat sytuowanych na Ratnakarze rajskich lądów, o których starożytni i średniowieczni żeglarze i podróżnicy często powtarzali, że znajdują się na drodze do Chin. Gdy czytałem te obficie cytowane przez autora „Lemurii” relacje i podania opisujące zagubione wyspy jako pokryte „rajską” roślinnością i gęsto zaludnione, natychmiast przychodziły mi na myśl Wyspy Sundajskie i Półwysep Malajski. Kondratow jednak uporczywie je przemilcza, snując w to miejsce niemające oparcia w wiarygodnych przesłankach spekulacje na temat zatopionego lądu.
Moim zdaniem, u Kondratowa mamy do czynienia z postawą podobną jak u Heyerdahla: obydwu ich cechowało wewnętrzne przekonanie o własnej słuszności tak silne, że prowadziło do lekceważenia faktów. „Spróbujmy ująć to lepiej: pewność siebie. Niewiarygodna pewność siebie Kondratowa, że sprosta wszystkiemu, za co się zabiera. Spokojna pewność siebie” pisał we wspomnieniu o autorze „Lemurii” Kirył Kobrin. Można by tu przywołać słowa Hegla „Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”.
Dziś, a chyba i w okresie swojego wydania, „Lemuria. Klucz do przeszłości?” jest wyłącznie ciekawostką z lamusa. Niemal na pewno pozycja ta, jak i pozostałe dwie tłumaczone na język polski książki Kondratowa, nie zostanie wznowiona. Czytanie jej dziś nie ma specjalnego sensu, bo też od czasu jej napisania wiedza we wszystkich dziedzinach, których pozycja ta sięga, poszła znacznie do przodu. Już w okresie wydania książki informacje w niej zawarte były zresztą częściowo przestarzałe a częściowo niekompletne.
Pozycja pozostaje natomiast pamiątką specyficznej kultury intelektualnej Rosji i poddanych w drugiej połowie XX wieku wpływom rosyjskim krajów, gdzie nauki przyrodnicze, fantastyka naukowa i futuryzm przenikały się tak gęsto, że niekiedy nie sposób przeprowadzić między nimi wyraźnego rozgraniczenia. W fantastyce rosyjskiej (ale też w polskiej okresu komunizmu) określenie „naukowa” nie było bynajmniej pustym ozdobnikiem.
Z drugiej strony, autorzy fantastyki sami okazywali się niekiedy przekonanymi zwolennikami „oszołomskich” poglądów, jak choćby parający się również na poważnie „ufologią” Marek Oramus czy fantazjujący współcześnie na temat słowiańskiego pogaństwa Czesław Białczyński w Polsce. W Rosji często nauka, poprzez futuryzm i futurologię, przeobrażała się w fantastykę. Fantastyka zaś pisana była jako quasi-traktaty naukowe czy filozoficzne – stąd niezwykła popularność do dziś w Rosji i jej okrainach Stanisława Lema.
Sam Kondratow uważał się za futurystę i futurologa, dostarczaną przez naukę wiedzę zaprzęgając do tworzenia śmiałych wizji przyszłości. Był w tym i bardzo „komunistyczny”, i bardzo „rosyjski”, i bardzo „słowiański”. Co by bowiem nie mówić, w sowietyzmie ujście znalazł wielki impuls pasjonarny Rosjan w XX wieku, który echem odbił się również w krajach ościennych – nawet tych tak bardzo historycznie antyrosyjskich jak Polska – zwiększając dynamikę ich życia narodowego.
Dlatego Kondratowa można było w Polsce przed laty wydać i dlatego w pewnym sensie jest dla nas – a przynajmniej dla tych z nas którzy rozumieją fenomen Rewolucji Październikowej – zrozumiały. W pewnym sensie głos Kondratowa współbrzmi bowiem z dynamiką naszego własnego słowiańskiego etnosu.
Ronald Lasecki
Myśl Polska, nr 23-24 (8-15.06.2025)