Polska„Wielki świat” wkracza na prowincję

Redakcja1 miesiąc temu
Wspomoz Fundacje

Sercem miasteczka Wieleń jest ulica Kościuszki. I w samym sercu tego serca, czyli ciągów parterowych lub ledwo piętrowych kamieniczek gminny zarząd, dzięki „zewnętrznym środkom” postawił parterowy monument. Gminną… kawiarnię.

BETONOWO-SZKLANA ZEMSTA POZNAŃCZYKÓW

Dzieło to jest produktem wolnej, postmodernistycznej fantazji poznańskich architektów z grunwaldzkiej firmy Neostudio. I co wydaje się nieprawdopodobne – otrzymało przynajmniej jedną nagrodę. I to nie w kategorii „makabryła”.
Zamiast fotografii posłużę się opisem. Między niskim budyneczkiem z 2-spadowym dachem a piętrową kamienicą znajduje się, widoczna z ulicy, betonowa, pionowa zapora z kilkoma łukami typu „czterdziestolatek”.
Zapora jest betonowa, niewygładzona, bez koloru. Szara.

Łuki zapraszają do przejścia. Gdy skorzystamy z pierwszego, drugiego… natkniemy się na ścianę z ciemnego szkła, dopiero następny pozwoli wejść do szklanego prostopadłościanu, trafnie opatrzonego przez mieszkańców rzeczownikiem „akwarium”.
Dodajmy – betonowa zapora stoi sobie tak luźno. Bez związku z czymkolwiek. Szklany prostopadłościan zawiera ladę chłodniczą, kilka plastikowych stolików z krzesłami dla łącznie 20-30 osób, a mniej więcej pośrodku, oddzielając część lewą od prawej, słup z półkami i wnęką. Łączny koszt podobno 2,5 mln zł, przy czym uliczkę dalej prywatny inwestor postawił znacznie większy, ładny piętrowy budyneczek z cegły, z mieszkaniami i dużym lokalem użytkowym za… 2 mln zł.

2. W „akwarium” wedle wcześniejszego zamiaru miały odbywać się wieczory poetyckie, wernisaże, koncerty… Poetów jednak jak na lekarstwo, bo jedyną znaną mi poetką jest właśnie p. Krystyna, sekretarz Gminy, autorka bogato ilustrowanego tomiku poezji dla dzieci, wydanego – jak należy rozumieć z publicznym, a nie prywatnym wsparciem.

3. Lepiej poszło z koncertami. Przez blisko rok, w każdy czwartek, za darmo, grał tu sprawnie na organach jedyny autentyczny, miejscowy muzyk, czyli p. Dolny. „Autentyczny” czyli taki, co grać się nauczył, granie lubi i gra wszędzie tam, gdzie otrzyma na to pozwolenie, a na honorarium nie liczy. I ten p. Dolny, będący tutaj jak zauważyłam w powszechnej pogardzie, zanim odprawiono Go z kwitkiem (przyczyną – brak zainteresowania kawiarnią od poniedziałku do czwartku) bez żadnego podziękowania, bo to taki stały tutejszy obyczaj, przed każdym koncertem miał do rozwiązania pewien dylemat: czy ustawić instrument po lewej stronie słupa, okazując tym samym wzgardę słuchaczom z prawej strony słupa, czy postąpić przeciwnie. Finalnie doszedł do wniosku, że usiądzie z tyłu rzeczonego słupka, przez co da się Go słuchać i z lewej i z prawej, a widoczny w ogóle nie będzie.
W końcu nie jest powabnym 20-latkiem.

4. Tymczasem nawet w wiejskich punktach RSW Prasa-Książka-Ruch, które wydają się być ideowym pierwowzorem wspomnianej inwestycji, wiedziano, że okna muszą być małe, ściany z pełnego materiału, stoliki niewielkie, krzeseł dużo, a ladę na czas imprez należy wyłączyć, aby osiągnąć stan koniecznego skupienia. Kawiarnia w swej istocie ma przecież być miejscem intymnych spotkań, których uczestnicy nie chcą być z zewnątrz obserwowani.

5. Temu wszystkiemu bohatersko zaprzeczyli poznańscy architekci, których liczne bratnie dusze z architektonicznej branży w swoim czasie zaśmieciły Poznań linią granatowo-pąsowych latarń, zwanych szubienicami, biegnącą pośrodku trasy przydworcowej, brudnozielonkawym foyer MTP, przesłaniającym symbol miasta, jakim od przedwojnia jest „iglica targowa”, że o szczytowym osiągnięciu jakim jest „makabryła”, czyli nowy poznański dworzec, nie wspomnę.

Poznańscy architekci, „światowej sławy”, „tonący w zamówieniach”, którym „doby nie starcza”, to poważny problem dla urzędników z Polski B. W przedpokojach wielkomiejskich pracowni architektonicznych ci ostatni tracą bowiem tę demonstrowaną tu, na miejscu, pewność siebie. A w końcu taki gminny urzędnik jest jak tłuściutki karp do skonsumowania. Przywozi pieniądze i nie śmie wspomnieć o niczym poza potrzebą zmodernizowania swej gminy, która – nie wiadomo czemu – nie może być taka jaka jest i rozwijać się metodą dopisywania kolejnych ogniw, a nie skoku w nieznane. I poznański architekt to wie. Podobnie jak poznański doktor czy poznański adwokat.

Z jakiegoś jednak powodu uważam tę inwestycję za słuszną karę za to, jak gmina traktuje nas, b. poznaniaków, czy w ogóle – obcych. Taka odpłata miasta dla wsi za stosowanie w gminie zasady: My tu wszystko mamy, idźcie do domu, jesteście zbędni.
Ale to temat na następny felieton.

Małgorzata Bratek

Redakcja