W zeszłą sobotę napisałem o tym, iż premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski postanowili wyruszyć z pierwszymi wizytami zagranicznymi do Kijowa.
Marszałek Hołownia pojechał w dniach 5-6 lutego z pierwszą wizytą gdzie indziej, ale nie do końca, bo także w ramach giedroyciowskiego paradygmatu – na Litwę. Marszałek został podjęty w kraju naszego sąsiada poważnie. Formalnie drugi urzędnik Rzeczpospolitej był podejmowany przez prezydenta Gitanasa Nausedę, premier Ingridę Šimonyte i swoją odpowiedniczkę, przewodniczącej Seimasu Viktoriję Čmilyte-Nilsen. Nie uważam tego za dobry ruch. W języku dyplomacji wybranie się do czyjegoś kraju jest okazaniem mu respektu, gestem dobrej woli, ale też zapotrzebowania na coś. Odczytuje się zwykle, że to gospodarz jest w pozycji przewagi.
Wstrzymałbym się z taką wizytą i poczekał na jakiś ruch strony litewskiej wychodzący naprzeciw naszym interesom, szczególnie w sytuacji, gdy to my zainwestowaliśmy w te relacje więcej niż nasi partnerzy (w sensie dosłownym to inwestycja Orlenu w Możejkach, most energetyczny podłączający Litwę do systemu Unii Europejskiej, ale też nasze samoloty w Baltic Air Policing, Polski Kontyngent Wojskowy w ramach wysuniętej obecności broniący litewskiej flanki na sąsiedniej Łotwie, szybsze postępy Via Baltica po naszej stronie).
Tymczasem kończąca swoje rządy koalicja Związku Ojczyzny-Litewskich Chrześcijańskich Demokratów, Ruchu Liberałów i Partii Wolności raczej nie wychodziła naprzeciw naszym interesom. Wprost przeciwnie – na scenie Unii Europejskiej Litwa krytykowała Polskę i przyłączała się do presji na nasz kraj w kwestii blokady napływu ukraińskiego zboża, czy blokady dumpingowej konkurencji ze strony ukraińskich firm transportowych. I nie zawsze była to krytyka po partnersku stonowana. Dość wspomnieć, że w grudniu zeszłego roku ambasadorowie trzech krajów bałtyckich w Warszawie (w tym Litwy) udali się do polskiego Ministerstwa Infrastruktury, by tam oficjalnie wyrazić protest – demarche… przeciwko protestowi polskich transportowców przy granicy Ukrainy.
To zachowanie zdradzające brak respektu dla Polski, jej pozycji międzynarodowej oraz interesów jej mieszkańców. Tymczasem marszałek Hołownia pojechał na Litwę z sercem na dłoni, robiąc dobrą minę do złej gry, lub, co gorsza, w swojej dyplomatycznej ignorancji będąc faktycznie w dobrym humorze i z nadzieją na lepsze. Zaproponował jeszcze większe zacieśnienie polsko-litewskiej współpracy międzyparlamentarnej ze szczebla izb, na szczebel poszczególnych komisji. Takie propozycje to wyraz docenienia i najwyższego zaufania co do przyszłych efektów współpracy.
Nie wiem skąd taka postawa pana marszałka, skoro efekty dotychczas współpracy nie zaspokajają sporej części naszych interesów. Hołownia wezwał również do uruchomienia międzyparlamentarnej płaszczyzny działania Trójkąta Lubelskiego, łączącego Polskę, Litwę i Ukrainę. I znowu – za co pan marszałek chce tak nagradzać naszych partnerów? Polska znajduje się obecnie w silniejszej pozycji tak wobec Litwy, jak i wobec Ukrainy. Po co przydawać teraz coraz większego znaczenia wielostronnemu formatowi, w którym, jak można się spodziewać po dotychczasowych zachowaniu Litwinów w obliczu polsko-ukraińskich konfliktów, będą oni stawać raczej po stronie Kijowa.
Myślę, że powinniśmy poczekać na sygnały większego zrozumienia naszych potrzeb w Wilnie. Warunki stawia się przed koncesjami na rzecz partnerów, a nie po nich, czego nie rozumieją kolejne rządy III RP. Kończący swoje rządy gabinet Šimonyte i jego zaplecze (wybory parlamentarne odbędą się na Litwie pod koniec bieżącego roku) nie zrobił zbyt wiele w sprawie instytucjonalnej dyskryminacji mniejszości polskiej na Litwie, stanowiącej większość ludności na otaczającym Wilno obszarze historycznej Wileńszczyzny. W sprawie zapisu imion i nazwisk miejscowi Polacy doczekali się w 2022 r. jedynie legalizacji litery „W” i dwuznaków. Jedyny poważny ruch to przywrócenie języka polskiego jako przedmiotu, który uczniowie szkół z polskim językiem nauczania będą mogli zdawać na państwowym egzaminie maturalnym. Marszałek Hołownia deklarował, że na wszystkich spotkaniach z przedstawicielami władz Litwy będzie wspominał o prawach wspólnoty Polaków Wileńszczyzny. „Będę walczył jak będę umiał o to żeby wszystkie prawa mniejszości polskiej na Litwie były respektowane – prawo do języka, prawo do edukacji, prawo do uczciwego wytyczania okręgów wyborczych, prawo do reprezentacji, które się z tym wiąże i jest kluczowe dla demokracji, bo to jest absolutny fundament, na którym można budować dalej” – powiedział marszałek.
Jest to postęp w stosunku chociażby do wizyty prezydenta Dudy w Wilnie w 2018 r., kiedy to powiedział o postulatach miejscowych Polaków „niektóre oczekiwania są trochę zbyt wygórowane”. Wypowiedź Hołowni sugeruje też, że zorientował się on w jakich konkretnie kwestiach Polacy są na Litwie dyskryminowani. Marszałek mówił, że ze strony litewskich polityków pojawiły się deklaracje o uchwaleniu ustawy o mniejszościach narodowych. Jest to wszakże postęp wyłącznie retoryczny. Przez 34 lata relacji polsko-litewskich deklaracje woli zapewnienia przestrzegania praw mniejszości narodowych ze strony litewskich polityków padały wielokrotnie. Władze Litwy zobowiązały się do ich realizacji prawno-formalnie w traktacie – o czym napisałem w listopadzie. Tymczasem polepszenia nie było, w niektórych kluczowych dziedzinach można wręcz zaobserwować ograniczenie tych praw, jak chociażby na płaszczyźnie oświaty. Nie fetyszyzujmy też ewentualnej litewskiej ustawy o mniejszościach. Gdy na Litwie obowiązywała do 2010 r. poprzednia taka ustawa, to choć w jej zapisach była możliwość używania dwujęzycznych tabliczek dla nazw miejscowości i ulic, to Sąd Konstytucyjny Litwy w praktyce czynił te przepisy martwymi jako sprzeczne z zapisami ustawy językowej, której przyznał pierwszeństwo.
Aby więc utwierdzić realizację praw językowych Polaków Wileńszczyzny ustawa o mniejszościach narodowych może nie wystarczyć, lecz może być konieczna szersza zmiana litewskiego ustawodawstwa lub jego interpretacji – jedno i drugie to spawa polityczna. Przebywając w Wilnie marszałek Hołownia spotkał się z przedstawicielami społeczności naszych rodaków. Byli posłowie litewskiego Sejmu z ramienia Akcji Wyborczej Polaków na Litwie-Związku Chrześcijańskich Rodzin Rita Tamašuniene i Czesław Olszewski, posłanka niezależna Beata Pietkiewicz, minister sprawiedliwości z ramienia Partii Wolności Ewelina Dobrowolska, mer rejonu wileńskiego z ramienia Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej Robert Duchniewicz. Wśród nich nie było jednak przewodniczącego AWPL-ZChR Waldemara Tomaszewskiego.
Hołownia nie dał się włączyć w nagonkę prowadzoną przez liczne środowiska w Polsce i na Litwie na tego polityka mówiąc, że jego ocena „to sprawa, którą powinna w jasny i precyzyjny sposób ułożyć społeczność polska na Litwie. Wiele słyszałem o nim i dobrego, i złego na temat różnych działań, które były podejmowane.” Ale też zrelatywizował rolę Tomaszewskiego jako lidera reprezentatywnego dla społeczności, lidera partii, która od lat czerpie swoją legitymację do reprezentowania Polaków na Wileńszczyźnie z ich poparcia wyborczego, które można odczytać z wyników partii Tomaszewskiego w gminach zwartego zamieszkania Polaków. Myślę, że pan Tomaszewski zasługuje na więcej zaufania Polski, skoro ufają mu w większej części sami Polacy na Litwie. To jednak i tak pewien postęp, bo deklaracja uznania podmiotowości tej społeczności, kontrastuje chociażby z postępkami byłej ambasador RP na Litwie nominowanej przez rząd PiS Urszuli Doroszewskiej, która w 2018 r. próbowała ręcznie sterować wyborami prezesa Związku Polaków na Litwie.
Drugiego dnia swojej wizyty marszałek Hołownia spotkał się na Uniwersytecie Wileńskim z jego studentami. Spotkanie było prowadzone po angielsku. Pytanie, dlaczego nie uwzględnił w sposób szczególny studentów polonistyki? Takie dowartościowanie studentów tego kierunku byłoby bardzo na miejscu. To kuźnia kadr dla szkół z polskim językiem nauczania na Litwie, tymczasem ranga polonistyki w wileńskim szkolnictwie wyższym jest umniejszana, biorąc pod uwagę jak osłabiało się jej instytucjonalne umocowanie od czasów likwidacji samodzielności Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego. Dlaczego marszałek Hołownia nie znalazł czasu na spotkanie ze studentami wileńskiej filii Uniwersytetu w Białymstoku, największego chyba sukcesu polityki III RP wspierania rozwoju społeczności polskiej na Litwie? Podsumowując wizytę marszałka Hołowni na Litwie można stwierdzić: wyciągnął rękę, otrzymał piękne słowa. Ciekawe, czy nowy rząd postanowi wreszcie trzymać elity Litwy za słowo i wyciągać praktyczne konsekwencje. Nasi rodacy na Wileńszczyźnie na to zasługują.
Krystian Kamiński
fot. profil fb ambasady RP w Wilnie
Autor jest członkiem Zarządu Głównego Konfederacji, był posłem na Sejm RP IX kadencji