KulturaIwicki: Popkultura – dlaczego warto o niej rozmawiać

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie jeden z widzów naszego, nowego cyklu „Trochę Kultury” w ramach kanału YouTube „Myśli Polskiej”. Była to wypowiedzieć krytyczna, ale napisana konstruktywnie i dlatego uważam, że warto temat podjąć.

Widz zarzucił nam – Mateuszowi Piskorskiemu i mnie, że drugi odcinek z rzędu poświęcamy popkulturze masowej, czyli muzyce, książkom, filmom, serialom rozrywkowym i dedykowanym raczej do masowego odbiorcy (tu bym dyskutował, ale nie w tym razem rzecz). Zauważył też ów Widz, że „Myśl Polska” to tygodnik dla ludzi oczytanych, wymagających, lubujących się w formach trudniejszych niż filmy i seriale Netflix. Słowem – intelektualistów. W związku z tym powinniśmy proponować w naszych cyklach i omawiać dzieła kultury wysokiej, lub ambitne książki, filmy itd.

Z jednej strony oczywiście trzeba przyznać rację i z pewnością pojawią się u nas (już w kolejnym odcinku) propozycje dzieł ambitnych, zaangażowanych intelektualnie, lub tych z kręgu tzw. kultury wysokiej. Prywatnie jestem np. wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej, ambitnego kina, czytuję również książki nie będące beletrystyką (ostatnio właściwie tylko takie, ponieważ czasu na czytanie mam mało), więc uspokajam Widza, że tematów nam nie zabraknie.

Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się z opinią Widza i postawić tezę, że na łamach MP powinniśmy nie tylko uważnie śledzić kulturę masową, ale też rozmawiać o niej, co też intencjonalnie czynimy z kol. Piskorskim. Dlaczego?

Tak jak powiedzieliśmy w pierwszym odcinku – kultura zawsze jest nośnikiem nie tylko „ładunku” emocjonalnego (walory estetyczne, artystyczne), ale także warstwy intelektualnej – idee, wartości lub antywartości. To wszystko powinno leżeć w kręgu zainteresowań Czytelników MP. Warstwa intelektualna kultury to często treści ideologiczne, polityczne, społeczne itp., zatem najistotniejsze dla samej redakcji!

Od zarania dziejów światy idei, polityki (dużej i małej) oraz kultury przenikały się i to zawsze była raczej kultura masowa. Dlaczego? Dlatego, że ma najwięcej odbiorców, a jeśli „pióra mają obalać trony” to winny trafiać do odbiorcy zbiorowego, a nie w niszowe gusta. Przełom technologiczny XX wieku dał ku temu niespotykane dotąd możliwości i zostało to bardzo szybko wykorzystane. Joseph Goebbels, główny propagandzista III Rzeszy jeszcze przed wojną rozpisywał się w swoich dziennikach o tym, jaką moc będzie miało kiełkujące dopiero wówczas kino. Miał zresztą swoistą obsesję na punkcie wykorzystywania sztuki filmowej do celów propagandowych, przewidując również, że te filmy należy tworzyć dla mas. Swoją drogą sądzę, że gdyby dowiedział się o Internecie i mediach społecznościowych, to zachęcałby Adolfa Hitlera do rozwoju i inwestycji właśnie w te dziedziny…

Zadania kultury masowej

Oczywiście jako tygodnik polityczno-społeczny powinniśmy interesować się aktualną kulturą masową, ponieważ jest ona całkowicie sterowana przez korporacje międzynarodowe (przy czym jakoś tak się złożyło, że są to głównie połączenia między dwoma narodami – Amerykanami i ich sojusznikami „wyznania handlowego”), finansjerę oraz wpływowych ludzi. Tyczy się to zwłaszcza tego „kolektywnego zachodu”. Znowu mógłbym tu wtrącić złośliwość na temat „marksizmu kulturowego”, tropionego przez psychoprawicę, ale daruję sobie, wiedząc, że nasi Czytelnicy dostrzegają kierunek, z którego jesteśmy najbardziej „obrabiani propagandowo”. Przemysły filmowe, muzyczne i medialne to ogromne machiny propagandowe i jeśli komuś wydaje się, że treści przenoszone w ich produktach są tylko dziełem „natchnienia artystów”, to gratuluję dobrego samopoczucia, ale zakładam, że Czytelnicy MP zachowują raczej wyższy poziom czujności intelektualnej.

Poprzez popkulturę podawane są nam przez „zarządców” (korporacje, polityków) treści, które spełniają dwa główne zadania: – tworzą potrzebne trendy ideowe / myślowe; – oswajają nas z tym, co ma się wydarzyć w przyszłości

Korzystają przy tym z coraz mniej wysublimowanych metod, przypominających już właśnie te z III Rzeszy. Nagminne jest powtarzanie kłamstwa po wielokroć, aż „stanie się prawdą”. Jak się nad tym zastanowić, to czym w istocie jest tzw. cancel culture, czyli dosłowne wycinanie pewnych pojęć, zjawisk czy wartości z kultury masowej, jeśli nie rewersem goebbelsowskiej metody „powtarzania kłamstwa”?

Co ciekawe, robią to nie tylko w nowych produkcjach, gdyż to stało się dla rozgarniętego odbiorcy oczywiste. Sięgamy zatem np. po starsze książki, o czym pisałem częściowo w felietonie o fantastyce, ale i tu zaczęły się interwencje. Jakiś czas temu czytałem synowi Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren, a było to piękne, nowe wydanie, bogato ilustrowane – prezent. Nie wszystko wprawdzie pamiętam, ponieważ sam czytałem tę książkę jeszcze w szkole podstawowej, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko jest tam tak, jak pamiętam i nie myliłem się – zostały pozamieniane pewne słowa i kontekst np. w sprawach dotyczących służby domowej.

Nieco później z uwagą wysłuchałem na kanale „Chrobry Szlak” (polecam gorąco) wykładu Jana Przybyła, w którym zwrócił uwagę na to, żeby czytać klasyczne dzieła literackie w starszych wydaniach, ponieważ te nowe są okrojone i zmienione. Wycina się pewne słowa lub nawet całe wątki! Tworzy się całkiem przydatny bałagan semantyczny.

Oczywiście dzieje się to również w kulturze wyższej, bardziej zobowiązującej intelektualnie, ale tam inaczej, nie tak wprost. Paradoksalnie to właśnie z popkultury można wyczytać więcej w warstwie ideologiczno-społecznej niż z dzieł niszowych. Zwłaszcza widoczne jest to w filmach, serialach oraz grach.

Tu przechodzimy do drugiego zadania kultury masowej w warstwie intelektualnej. O ile bowiem wyżej opisane zabiegi służą właśnie tworzeniu nowych, potrzebnych „zarządcom” prądów ideowych, o tyle jeszcze ciekawsze jest to, co chcą nam (podprogowo) przekazać na temat naszej przyszłości.

Programowanie predykcyjne

Tutaj naprowadził mnie pisarz Tomasz Gryguć. Zwrócił on uwagę na to, ile spraw dotyczących tego, co nas czeka możemy odnaleźć w popkulturze. Momentem przełomowym była tu „pandemia” Covid19, która dosłownie sparaliżowała cały świat. Jak to się stało, że ludzie w swojej masie nie podnieśli zbiorowego buntu? Jakim cudem udało się zamknąć w domach i zmusić do zachowania wszystkich tych „obostrzeń sanitarnych”, ocierających się o terror? Jak wreszcie doszło do tego, że tak szybko przeszliśmy nad tym szaleństwem do porządku dziennego?

Stawiam tezę, że w dużym stopniu dzięki zaprogramowaniu nas przez kulturę masową, która dekadami rysowała obrazy apokaliptycznych wizji oraz „podstawiała” takież scenariusze. Żeby była jasność – nie uderzam tu w tony „szurskich” teorii, zdając sobie sprawę z tego, że udało się to głównie dzięki systemowemu działaniu aparatów państwowych lewarowanemu ogromnym wsparciem propagandowym wszelakich mediów. Jednak jakoś dziwnie nie stawialiśmy wielkiego oporu…

Istnieje w handlu i marketingu taka metoda jak analizy predykcyjne. Pomagają one firmom patrzeć w przyszłość i analizować ją, przewidywać z odpowiednią dokładnością.

„Analizy predykcyjne to gałąź zaawansowanych analiz, które przygotowują prognozy dotyczące przyszłych zdarzeń, zachowań i wyników. Wykorzystuje techniki statystyczne, w tym algorytmy uczenia maszynowego i zaawansowane modelowanie predykcyjne, aby analizować aktualne i historyczne dane i oceniać prawdopodobieństwo wystąpienia czegoś, nawet jeśli coś takiego nie znajduje się na radarze biznesowym”. (z portalu sap.com).

Analizy predykcyjne mają zastosowanie i są cenne dla niemal każdej branży — od usług finansowych, po przemysł lotniczy i kosmiczny. Modele predykcyjne są wykorzystywane do prognozowania zapasów, zarządzania zasobami, ustalania cen biletów, zarządzania serwisowaniem urządzeń, opracowywania modeli ryzyka kredytowego i wiele innych. Pomagają firmom ograniczyć ryzyko, zoptymalizować operacje i zwiększyć przychody.

Co ciekawe, w handlu metoda ta jest stosowana powszechnie od niedawna, na szeroką skalę właśnie od czasu rozpoczęcia się światowego lockdownu, który całkowicie zmienił oblicze wielu gałęzi gospodarki. Jednak zgodzimy się wszyscy, że największe koncerny, korporacje i firmy światowe dziwnym trafem bardzo szybko odnalazły się w tej nowej rzeczywistości. Tak trochę jakby zajęły z góry upatrzone pozycje. Nie od dziś wiadomo bowiem, że „najlepszym jasnowidzem jest ten, który z góry wie, co się wydarzy”. Przecież sprawą jasną od bardzo dawna jest to, że wszystkie nowe wynalazki, metody pracy, odkrycia są najpierw testowane przez rządy i wojsko, zaś dziś możemy śmiało postawić tezę, że rządzą korporacje! Czemu zatem nie miałyby korzystać z metod analizy predykcyjnej już od dekad?

Wiedzą powszechną dla handlowców i marketingowców – „czarodziejów od reklamy” jest to, że zapotrzebowania konsumenta są dziś niemal zawsze wytworzone przez samych producentów i dostawców usług poprzez działania marketingowe. Metody są rozmaite – od klasycznej reklamy przez lokowanie produktu, jawne lub ukryte. A gdzie najlepiej lokować produkty? W popkulturze – książkach, filmach, muzyce, klipach, serialach, komiksach czy grach. To wiemy.

Jest dla mnie zatem sprawą naturalną, że poprzez kulturę masową można regulować nastroje, budzić potrzeby, a także przygotowywać konsumenta do pewnych trendów. Jeśli tak, to również zdarzeń. Trzymajmy się przykładu Covid19.

Sprytna hiperbola

Tu mam gorącą prośbę do czytelników. Obejrzyjcie sobie Państwo, nawet fragmentami kultowe pozycje science-fiction, takie jak seria Terminator (również z tymi nowymi) czy Łowca androidów. Ileż tam znajdziecie profetycznych obrazów! Koniecznie, w całości odświeżcie sobie, Drodzy Czytelnicy, absolutnie rewelacyjne obrazy Terry’ego Gilliama (tak, ten z grupy komików Monty Pythona), gdy po „kowidzie” obejrzałem ponownie Brazil i 12 małp, to naprawdę wgniotło mnie w fotel…

Następnie książki i filmy już wprost mówiące nam o pandemiach, właściwie na tacy podające temat Covid19. Epidemia Wolfganga Petersena z 1996 roku i prawdziwy coming out, czyli Contagion – epidemia strachu (pierwszy był bardzo dobrym filmem, drugi to już potworny gniot, który miał za zadanie tylko nas programować – zero wartości artystycznych).

Następnie cały zalew postapokaliptycznych książek, komiksów, filmów, seriali i gier (właśnie z zakresu popkultury), które zawsze, z grubsza mają taki sam modus operandi – przedstawić nam jakiś rodzaj okropnej dystopii, która charakteryzuje się przede wszystkim dehumanizacją oraz bardzo konkretnymi wytycznymi, które pozwalają przetrwać w tym „nowym ładzie”. Coś to Czytelnikowi przypomina?

Platformy streamingowe pełne są seriali, w których doszło do jakiejś zagłady ludzkości i żeby przeżyć należy np. nie wydawać dźwięków, nie patrzeć na coś, nie wychodzić na deszcz, unikać kontaktu z zarażonymi, nie wdychać pyłu (nosić maski) i przede wszystkim niszczyć zakażonych, którzy często są przedstawieni jako zombie. Pamiętać należy, że to już nie są ludzie! Zabijać – bezwzględnie i bez zastanowienia. To są oczywiście częściowo przydatne informacje z zakresu sztuki przetrwania, ale zawsze podane właśnie w takim kontekście – mizantropijnym i antyludzkim, słowem – postapokaliptycznym.

Antyludzkość

Ciekawe jest to, że w tych wizjach od lat nie ma już sfery duchowej. Nie istnieje, wyparowała. Jeszcze w popkulturze lat 80-90 ubiegłego stulecia istniała np. religijność. W sytuacjach katastrofy, zagłady itp. pokazywani nam byli ludzie modlący się różnych wyznań. Od jakiegoś czasu nie. Około roku przed Covid19 byłem w kinie na dobrym (z punktu widzenia sztuki filmowej) filmie, którego niestety tytułu nie pomnę (nieistotne). Traktował o wizji nadciągającego końca świata, mającego nastąpić przez kometę, nieuchronnie zbliżającą się do naszej planety. Mimo, że jeszcze wówczas nie wykazywałem wrażliwości na te sprawy, zwróciłem uwagę na to, że brak tam ludzi modlących się. Jakiegokolwiek wyznania! Jestem miłośnikiem country i kultury południa USA, część akcji działa się poniżej Bible Belt, czyli na bardzo religijnym południu. W ciągu całego filmu była tylko jedna, dosłownie dwuminutowa scena ukazująca modlących się Murzynów przed kościołem baptystów. Gdzie podziała się cała religijność Południa?

To samo tyczy się współczesnej muzyki zachodniej. Śledzę ją uważnie i oprócz niszowych zespołów nie odnajduję wszechobecnej ongiś religijności. Analogicznie jest w literaturze. Co by się nie działo, to nie wypada sięgać po jakąkolwiek formę duchowości, poza powszechnymi obecnie kultami „dobroludzizmu i świętospokoizmu” – najważniejsze jest przetrwać. Dobry przykład stanowi tu cykl, doskonały skądinąd, Metro autorstwa Dmitrija Głuchowskiego.

Jest to nic innego, jak ukazywanie nam wzorów zachowań antyludzkich jako metody na przetrwanie. Już sam fakt, że promowany jest model „kultury w domciu” – nie chodzimy na koncerty, do kina, na spektakle, do muzeów, na wystawy czy spotkania autorskie, które tak uwielbiam. Nie! „Zostań w domu i ocal innym życie”. Można przecież siedzieć spokojnie na kanapie i oglądać serial, film, odbyć online wycieczkę po jakimś mieście, czy muzeum, wysłuchać koncertu streamowanego – jakie to jest biedne… Piszę to z perspektywy odbiorcy i twórcy. Koncerty „strimowane” to prawdziwa klątwa! My udajemy, że gramy koncert, a widzowie udają, że na nim są…

Wszystko to opiera się na sprytnej hiperboli, która jest w istocie właśnie programowaniem predykcyjnym, mającym na celu oswajanie nas z taką dystopijną wizją świata. Te wszystkie komiksy, filmy, gry, seriale i muzyka są, moim zdaniem, celowo przerysowane. Intencjonalnie ukazują tę postapokaliptyczną wizję świata, dając nam na tacy pewne wzorce zachowań, metod przetrwania, ale sprytnie – za pomocą hiperboli. W tym daniu konsument skupia się oczywiście na „mięsku” czyli zombie, masowej zagładzie, wybuchu wulkanu, wirusie, śmiertelnej chorobie, komecie itd… Tymczasem istotą, programowaniem predykcyjnym, tworzeniem nastrojów i uchylaniem nam rąbka tajemnicy są „ziemniaczki i surówka”, czyli cała dywersyfikacja, kultura wycinania, kłamstwa, kreowanie idei i przede wszystkim nastawianie nas przeciwko sobie – to drugi człowiek jest tym zombie, zarażonym, złym, ohydnym.

Ostatni z nas…

The last of us – to tytuł ostatniego hitu serialowego HBO. Serial powstał na bazie gry na konsolę, która stała się prawdziwym hitem, podobnie jak adaptacja. Gry to obszar, którego nie śledzę aktywnie, ale dzięki temu, że je sprzedaję w pracy zawodowej, widzę, które z nich cieszą się zainteresowaniem.

Spojrzałem na to okiem handlowca i ujrzałem po raz kolejny tę samą wizję, tylko z nieco innymi szczegółami. Ciekawostką jest to, że za ten serial (sprawnie zrealizowany pod względem sztuki filmowej) odpowiedzialni są twórcy innego hitu kultury masowej HBO, czyli serialu Czarnobyl. Jeszcze ciekawsze jest to, że za niesamowitą kreację dziwadeł będących „mięskiem” tych produkcji odpowiedzialny jest ten sam człowiek, który stworzył (charakteryzacja) część przerażających potworów jeszcze innego hitu, tym razem Netflix, czyli Stranger Things. Człowiek ów nazywa się Barrie Gower. Jestem pełen podziwu dla pracy plastycznej Gowera, naprawdę – wszystkie z wymienionych seriali to świetne produkcje rozrywkowe. Trzeba je tylko umieć czytać i rozumieć.

To nie jest żadna teoria spiskowa, a realizm – przecież każdy z czytelników MP zdaje sobie tak naprawdę sprawę, że popkultura to taka sama „broń masowego rażenia”, jak media głównego nurtu. Ktoś mógłby powiedzieć, że ja tu teraz komplikuję sprawę i dorabiam ideologię, ale ja to postrzegam jako uproszczenie pojmowania sprawy. Wychodzę z założenia, że bandyci nami zarządzający sami mówią nam pewne rzeczy wprost.

Podobną robotę wykonują redaktor naczelny Jan Engelgard i kol. Przemysław Piasta w „Przeglądzie prasy” – sięgają do popularnych czasopism, by „wygotować z nich esencję”, za którą niewątpliwie odpowiedzialni są zarządcy.

Zatem Szanownym Czytelnikom, którym nie do końca pasuje, że z Mateuszem Piskorskim zajmujemy się tematyką popkultury wyjaśniam – nam nie chodzi o to, żeby propagować każdą papkę, ale żeby rozumieć, co się wokół nas dzieje. Jest to przejaw głębokiego realizmu, a nie emocjonalnego zachwytu nad kulturą masową.

„Ostatni z nas” – to zaiste wymowny tytuł tej głęboko antyludzkiej i dystopijnej gry oraz serialu, które obecnie bije rekordy popularności (czyżby grzybki były nową hagadą?).

Pozostaje mi cieszyć się z tego, że jesteśmy jednymi z ostatnich, którzy te sprawy dostrzegają i starają się rozumieć. Oczywiście nie uzurpuję sobie wyłączności do prawdy. Zachęcam do dyskusji oraz polemiki, która w tym wypadku była punktem wyjściowym do całego felietonu.

Powrócę na chwilę do Goebbelsa, który sto lat temu rozumiał te mechanizmy (mój Boże, żeby mógł usłyszeć o analizie predykcyjnej). Ten cytat daje do myślenia, zwłaszcza wychodząc spod pióra tak genialnego łotra: „Panowie, za sto lat wyświetlany będzie piękny, kolorowy film o strasznych czasach, które obecnie przeżywamy. Czy nie pragniecie w nim zagrać? Wytrwajcie teraz, aby za sto lat nie wygwizdano was, gdy ukażecie się na ekranie“.

Stawiam przypuszczenie graniczące z pewnością, że tak samo rozumują dzisiejsi bandyci, a jednym z ich narzędzi jest popkultura i dlatego warto ją znać oraz dyskutować o niej…

Bartosz Iwicki

fot. siedziba firmy Netflix (public domain)

Myśl Polska, nr 9-10 (26.02-5.03.2023)

Redakcja