PublicystykaŚwiatPo utracie krążownika „Moskwa”

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Rosja poniosła ogromną stratę podczas obecnej wojny na Ukrainie, w postaci zniszczenia krążownika rakietowego „Moskwa”. Został on trafiony dwiema ukraińskimi rakietami przeciw-okrętowymi R-360 Neptun.

Jak podało Ministerstwo Obrony Rosji, pożar spowodowany trafieniem doprowadził do eksplozji amunicji w związku z czym próba doprowadzenia okrętu na holu do portu w Sewastopolu okazała się nieudana i krążownik zatonął. To największy okręt zatopiony w czasie działań wojennych po II wojnie światowej. Utratę „Moskwy” należy rozpatrywać w kategoriach klęski. Klęski przede wszystkim wizerunkowej. Rosja, kraj o wielkich tradycjach morskich traci jeden z największych okrętów w walce z krajem o zerowych tradycjach morskich!

Nawiasem mówiąc, Rosja grzęźnie w tej wojnie. Każdy dzień, nie mówiąc o możliwych kolejnych tygodniach tej wojny, przybliża klęskę polityczną. Rosja wchodzi w negocjacje ze stroną ukraińską, które nic nie przynoszą, bo nie mogą, gdyż Ukraińcy używają ich wyłącznie do pustej gadki, a w rzeczywistości dostają czas na pozyskanie nowej broni. Rosja powinna odpowiedzieć atakiem na konwoje dostarczające broń z Zachodu, tymczasem i tu dochodzi do kompletnej kompromitacji i nieudolności. Pierwotna operacja rosyjska miała sens jedynie w sytuacji przeprowadzenia miażdżącego uderzenia na cele wojskowe w ciągu pierwszych 24 godzin, pozbawienia zdolności operacyjnej lotnictwa ukraińskiego i ograniczenia zdolności obrony antyrakietowej, a następnie zajęcia planowanych terenów i przygotowania ich do obrony. Wtedy, strona ukraińska zmuszona byłaby do inicjatywy, czyli ofensywy, jeśli chciałaby odzyskać utracone tereny.

Niepowodzenie pierwszego uderzenia i przeciągnięcie się operacji sprawiło, że: – ruszyła machina zachodniej propagandy, znakomicie przygotowanej do tego typu konfliktów i pełniącej od razu rolę rozgrywającego emocjami zachodniego świata; szczególne znaczenie ma tu propaganda nt. rzekomego ludobójstwa dokonywanego przez Rosjan, mordowania/zabijania cywilów, atakowania celów cywilnych; przy tym jakiekolwiek próby dotarcia z prawdą do Zachodu przez Rosję zostały z góry skazane na porażkę; – Ukraina uzyskała możliwość permanentnego dozbrajania przez Zachód, przy bezradności Moskwy; – w miarę przeciągania się operacji okazało się, że Ukraińcy to już nie jest bezwładna masa, jak jeszcze w 2014 r., kiedy nikt nie bronił Krymu, a wyżsi oficerowie przechodzili na stronę Rosji. I jakkolwiek 3,5-4 miliony tych, którzy uciekli, zwłaszcza pewna liczba mężczyzn, a także mężczyzn, którzy dawno przed konfliktem opuścili Ukrainę, mieszkają np. w Polsce i wcale nie rzucili się do obrony swojego kraju, dowodzi, że ich głównym celem w życiu nie jest obrona ojczyzny – to ogólne wrażenie na samej Ukrainie jest zupełnie inne. Wyposażeni i doposażani w nowoczesną broń Ukraińcy bronią się zaskakująco długo.

Wyraźnie należy podkreślić, że w zasadzie nasze dywagacje na temat tej wojny oparte są na domniemaniach. Nie mamy wystarczającej ilości danych budzących zaufanie, dlatego powyższe wnioski wypływają przede wszystkim z faktu przeciągania się operacji i wycofywania się wojsk rosyjskich z niektórych zajętych wcześniej terenów. Wydaje się jednak, że pomimo braku wystarczających danych, powyższe konkluzje da się obronić.

Zatopienie dwiema rakietami okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej ma przede wszystkim znaczenie propagandowe i prestiżowe. Jak powiedziałem, strona bez tradycji morskich topi okręt flagowy strony o wielkich tradycjach.

Aby obraz nie był zupełnie czarny, zwracam uwagę, że w sensie czysto wojskowym, strata nie jest taka wielka. Przede wszystkim „Moskwa” to jednostka mocno zaawansowana wiekowo – stępkę położono w 1976, wodowano w 1979, a okręt wszedł do służby w 1983. Faktycznie, więc zbliżał się do 40 lat służby.

Po drugie, i to jest najważniejsze, trzeba pamiętać, że okręty po II wojnie światowej zmieniły się diametralnie. Myśląc „krążownik” wciąż nasze skojarzenia biegną do potężnych okrętów artyleryjskich z lat I i II wojen światowych. Oprócz artylerii, także silnie opancerzonych. Tymczasem to już daleka przeszłość. Współczesne okręty, nawet noszące miano krążowników rakietowych (jak „Moskwa”), mają wielką siłę ognia (rakiety), ale ich obrona bazuje głównie na systemach obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej, a nie na pancerzu, który praktycznie przestał być stosowany w takim rozumieniu, jak w epoce okrętów artyleryjskich. Dlatego obecne okręty, nawet tak duże jak „Moskwa”, jeżeli zawiedzie ich obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza, są narażone na ciężkie uszkodzenia i na zatonięcie, jeśli już rakieta, czy bomba do nich doleci.

Jeśli przypomnimy sobie wojnę falklandzką w 1982 między Argentyną a Wielką Brytanią, to przykładów znajdziemy o wiele więcej. Tam też było tak, że po jednej stronie była Argentyna z niewielkimi tradycjami wojen morskich i absolutna legenda, czyli Royal Navy, wówczas już będąca cieniem samej siebie (większość ostatniej wielkiej brytyjskiej floty – tej z II wojny – poszła na żyletki do połowy lat 60-tych, zresztą już podczas II wojny Brytyjczycy utracili prymat na rzecz USA), ale w popularnym mniemaniu nie tylko Brytyjczyków wciąż była to potężna flota, spadkobierczyni najlepszych tradycji morskich. I pomimo zwycięstwa w wojnie o Falklandy, na morzu Royal Navy poniosła zaskakująco duże i kompromitujące straty.

Moim zdaniem, dalece bardziej kompromitujące od straty „Moskwy” przez Rosjan. Oprócz szeregu innych jednostek, jak duży okręt desantowy „Sir Galahad”, czy wspomagający brytyjską flotę statek „Atlantic Conveyor” (15 tys. ton, 212 m długości), czy mniejszych okrętów bojowych, Brytyjczycy stracili dwa nowe i bardzo nowoczesne wówczas niszczyciele rakietowe – „Sheffield” i „Coventry”, a trzeci „Glasgow” został uszkodzony przez bomby, które nie wybuchły (!) i musiał wracać do metropolii. „Coventry” był w służbie od 1978 r. (3,5 roku w momencie zatopienia), a zatopiony został trzema bombami zrzuconymi przez argentyńskie samoloty A-4 Skyhawk (produkcji amerykańskiej). Z kolei „Sheffield” (7 rok służby) został zatopiony jedną (!) francuską rakietą Exocet wystrzeloną przez argentyński samolot Super Etendard (produkcji francuskiej). Pamiętam, że będąc wówczas młodym chłopakiem, który wyrastał na czytaniu książek o wojnach morskich i dla którego Royal Navy to był symbol siły morskiej i potęgi państwa, byłem w szoku, tym bardziej, że właśnie te niszczyciele rakietowe były uważane za szczyt techniki w tamtych czasach.

Co ciekawe, Brytyjczycy odpowiedzieli jedynie zniszczeniem – z poważniejszych jednostek floty argentyńskiej – wiekowych jednostek: konwencjonalnego okrętu podwodnego „Santa Fe” (ex-amerykański USS „Catfish”, w służbie od 1945), uszkodzonego rakietami i porzuconego przez załogę oraz artyleryjskiego lekkiego krążownika „General Belgrano” (ex-amerykański USS „Phoenix”, w służbie od 1938), tylko minimalnie mniejszego od „Moskwy”, storpedowanego przez okręt podwodny. O tym, jak zmieniła się technika i formuła wojny morskiej świadczy fakt, że mówiono wówczas, że gdyby opancerzony „Belgrano” dostał rakietą Exocet, ta odbiła by się od jego pancerza…

Dzisiaj o klęskach i kompromitacjach Royal Navy pamiętają tylko nieliczni, bo wojna została wygrana przez Wielką Brytanię. To również drogowskaz dla Rosji, jeśli chce uniknąć większych kompromitacji i opinii kraju, który próbował być znowu mocarstwem, ale się w zamian za to ośmieszył, łamiąc sobie zęby na – wręcz nie do uwierzenia – Ukrainie…

Adam Śmiech

Fot. Wkipedia Commons

Myśl Polska, nr 17-18 (24.04-1.05.2022)

Redakcja