OpiniePolskaMiller: Dlaczego nie boimy się nuklearnej zagłady?

Redakcja45 minut temu
Wspomoz Fundacje

Kiedy oglądałem film „Dom wyładowany dynamitem”, wracałem pamięcią do emisji innego obrazu o podobnej tematyce – „Nazajutrz” (The Day After). Dzieło Nicholasa Meyera w swojej epoce zadziałało jak moralny wstrząs.

Nakręcone dla telewizji ABC, pozbawione hollywoodzkiego blichtru i efektów specjalnych, stało się jednym z najbardziej przejmujących ostrzeżeń przed wojną nuklearną. Film miał premierę w USA 20 listopada 1983 r. i obejrzało go ponad 100 milionów widzów. W szczytowym momencie śledziło go prawie 40% wszystkich gospodarstw domowych. Ronald Reagan oglądał seans w Białym Domu. W dzienniku zapisał, że był „głęboko poruszony” – a film wpłynął na zmianę jego podejścia do rozmów rozbrojeniowych z ZSRR.

W obu obrazach łatwo wyłuskać wspólne motywy. Nie ma tu happy endu. Bohaterami są zwykli ludzie, którzy stają się ofiarami strachu, własnych złudzeń i logiki systemu. W finałowych sekwencjach najbardziej przerażającym dźwiękiem jest milczenie. „Nazajutrz” kończy się ciszą nie dlatego, że świat umilkł, ale dlatego, że nie ma już komu mówić. „Dom wyładowany dynamitem” zatrzymuje nas w ciszy przed katastrofą – ludzie jeszcze mówią, ale już się nie słyszą. To dwa filmy o tym samym końcu, pokazane w różnych fazach: jeden – o zniszczeniu świata, drugi – o zniszczeniu człowieczeństwa.

Film Meyera obejrzałem 41 lat temu. Telewizja Polska stanęła wtedy na wysokości zadania i wyemitowała „Nazajutrz” 26 stycznia 1984 r., zaledwie dwa miesiące po premierze amerykańskiej. Pamiętam dobrze, jak długo film był głównym tematem rozmów. Dla wielu widzów był to pierwszy kontakt z wizją wojny atomowej przedstawionej bez upiększeń – w formie chłodnego, beznamiętnego zapisu śmierci. Sceny opadu radioaktywnego i konania w prowizorycznych szpitalach były wstrząsające.

Dziś, w czasach wojny na Ukrainie i wszechobecnych obrazów przemocy, tamten film pewnie nie poraziłby już tak mocno. Wojna została oswojona. Częściej mówi się o pieniądzach i kontraktach na uzbrojenie niż o ciałach, krzykach i pogrzebach. Nawet perspektywa kolejnego konfliktu globalnego nie wywołuje już drżenia – raczej wzruszenie ramion. Kiedyś baliśmy się końca świata. Dziś przyzwyczailiśmy się do jego powolnego rozpadu. Nie dlatego, że jesteśmy odważniejsi — lecz dlatego, że nauczyliśmy się nie słuchać ciszy, która zawsze przychodzi po wybuchu.

Leszek Miller

Za: X

Redakcja