W większości spraw publicznych poglądy klasy politycznej różnią się znacznie od przekonań i punktu widzenia większości społeczeństwa.
Kulawy system współczesnej demokracji ma przecież coraz mniej wspólnego z realizacją celu, który legł u jego podstaw: zapewnieniem reprezentacji i wpływu na politykę państwa różnym klasom, grupom społecznym, zarówno tym mniejszościowym, jak i większościowym. System reprezentuje dziś interesy dwóch klas: politycznej i korporacyjno-finansowej. Na dodatek, w przypadku krajów niesuwerennych, takich jak Polska, realizuje również interesy polityczne, ekonomiczne, kulturowe i geopolityczne ośrodków zewnętrznych.
Aby złagodzić poczucie wykluczenia większości społeczeństwa z jakichkolwiek procesów decyzyjnych, System ów działa za pomocą aparatu propagandowego kształtującego fałszywą świadomość. Mamy zatem uwierzyć, że interes globalnego kapitału, ośrodków zewnętrznych i miejscowych najemników / menedżerów tych dwóch pierwszych grup, czyli lokalnej klasy politycznej, jest interesem jak najbardziej naszym. Hybryda państwowo-korporacyjna uciekać może się w tej sferze do środków miękkich lub tych twardszych, jak cenzura i represje. Z reguły tego typu działania przynoszą zakładany skutek. Społeczeństwo składające się z wyizolowanych jednostek zamkniętych w czterech ścianach z własnymi fobiami, lękami, telewizorem, komputerem i smartfonem jest niezwykle plastyczną masą, którą ukształtować można stosunkowo niewielkim kosztem i wysiłkiem.
Byliśmy tego świadkami i nadal w pewnym stopniu jesteśmy w sprawie toczącej się na Ukrainie wojny, szczególnie po rozpoczęciu jej ostatniej fazy w lutym 2022 roku. Manipulacja coraz mniej krytycznym i zdolnym umysłowo do własnych przemyśleń społeczeństwem polskim opierała się przede wszystkim na oddziaływaniu emocjonalnym. Jednym z jego elementów było forsowanie wizerunku Władimira Zełeńskiego (według przepisów konstytucyjnych, prezydenta Ukrainy do 20 maja tego roku, a obecnie człowieka nielegalnie zajmującego urząd głowy państwa). Znany z prymitywnych skeczów komik i drugorzędny aktorzyna z Krzywego Rogu otrzymał w 2019 roku pewną określoną rolę do odegrania. Najpierw wyznaczył go do niej znany ukraińsko-izraelski oligarcha Igor Kołomojski, a następnie kontrolę przejął nad nim dużo mocniejszy reżyser rezydujący na co dzień w Waszyngtonie i Londynie. Od 2022 roku stał się produktem globalnego marketingu strony atlantyckiej. Jego nieogolona twarz i sportowo-militarny strój miały stać się znakiem firmowym konfrontacji polityczno-militarnej, przełożeniem języka geopolitycznej rozgrywki i walki piętrowych, wzajemnie sprzecznych interesów na język zrozumiały przez masy zachodnich konsumentów manipulacji. Zełeński spozierający z plakatów, telewizorów, stron internetowych, mediów społecznościowych, szyb wystawowych, wyskakujący z lodówek. Był wszędzie. Aktorzyna znad Dniepru odegrał rolę życia – pierwszoplanową, w planetarnym blockbusterze.
Według badań przeprowadzonych przez amerykański ośrodek Pew Research Centre poziom zaufania Polaków do super-herosa tragicznej historii kręconej na terytorium zmordowanej korupcją, chaosem i wojną Ukrainy, spadł z 70% w 2023 roku do 48% obecnie. Może to efekt przesytu, może słabości aktorskiej Zełeńskiego, albo błędów promującego go aparatu medialnego. A może wzrostu krytycyzmu i świadomości mieszkańców naszego kraju (oby!).
Problem w tym, że przeprowadzone na zlecenie amerykańskiej sondażowni badania pokazują rosnący rozdźwięk pomiędzy polską opinią publiczną a miejscową klasą polityczną. Poza nielicznymi wyjątkami, na poziomie parlamentu mamy do czynienia z ludźmi propagującymi niezdrową wręcz fascynację i patologiczną formę miłości do błazna rezydującego przy ulicy Bankowej w Kijowie. Mamy zatem rozwierające się nożyce: do obrazka Zełeńskiego modli się mniej niż połowa obywateli naszego kraju, ale jednocześnie wciąż zapatrzonych jest w niego 99% przedstawicieli klasy politycznej szczebla parlamentarnego. Według Pew Research, 44% Polaków uważa, że nasze wsparcie dla Kijowa jest zbyt duże, ale tylko 1% klasy politycznej podziela tą opinię. Wniosek jest prosty, oczywisty i nie pozostawiający żadnych wątpliwości: poglądy, opinie i interesy świadomie je wyrażającej połowy Polaków nie są reprezentowane. Jeśli nożyce rozwierać się będą nadal w tym tempie, kolejne wybory mogą okazać się punktem przełomowym, zmiatającym z powierzchni ziemi coraz bardziej oderwaną od rzeczywistości i bezczelną klasę polityczną.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 29-30 (14-21.07.2024)