Pytał w 1990 roku Stefan Kisielewski. I sam sobie odpowiadał:
„Na pytanie tytułowe odpowiem na razie krótko: potrzebna jest mnie, to wiem na pewno (…) Niepotrzebne mi jest natomiast ani Księstwo Warszawskie, ani Królestwo Kongresowe, ani Generalne Gubernatorstwo. Niepotrzebna mi też Polska Jagiellonów czy Wazów, z Litwą, Białorusią i Ukrainą. Niepotrzebna mi nawet (choć ją kochałem) Polska 20-lecia, suwerenna od absurdu, lecz wciąż zagrożona tajemniczością czy nieufnością sąsiadów, brakiem europejskiej równowagi, zaś od środka niechęcią mniejszości ukraińskiej czy niemieckiej. Mimo też, że była to Polska z naszymi ulubionymi historycznymi miastami Wilnem i Lwowem. Potrzebna mi jest Polska dzisiejsza, ze Szczecinem, Wrocławiem, Opolem. Polska o logicznych granicach, z morzem, ze spławnymi rzekami, z obfitym rolnictwem, Polska nierozdwojona czy rozstrojona wewnętrznie, Polska zdolna do życia w bogatej Europie. Polska, która nie byłaby ani „pawiem i papugą” narodów, ani Chrystusem narodów, ani tylko sercem, jak u Wyspiańskiego (…)”
Co by powiedział Kisiel gdyby zobaczył dzisiejszą Polskę? Myślę, że coś w rodzaju: „Nie tak, miało być Koteczki. Nie chciało się wam czytać Bocheńskiego”. Pozostały logiczne granice, spadek po tym co Stalin dał Polsce Ludowej. Ale dzisiejsza Polska przypomina znów tą z dzieciństwa Kisiela. W deklaracjach deklaratywnie suwerenna i teatralnie niepodległa. Ufająca bezgranicznie wiarołomnym w przeszłości partnerom, a jednocześnie zagrożona nieufnością przez sąsiadów z Wschodu i Zachodu. Dzisiejsza nasza ojczyzna to znów państwo z olbrzymią mniejszością ukraińską – jeszcze w deklaracjach przyjaźnie nastawioną do Polski. Polska szalona, romantyczna, insurekcyjna, piłsudczyźniana – gotowa z motykami rzucić się w bój na obcej wojnie. W odróżnieniu od tej z Układu Warszawskiego w znacznej części bez realnego przemysłu, i z rolnictwem spychanym na margines przez międzynarodowe korporacje. Polska będąca koniem Anglosasów. Operetkowe mocarstwo znów szczycące się tym, że nie odda nawet guzika.
Obserwujemy dzisiaj recydywę tego co uszczuplało przez wielki naszą suwerenność, niepodległość, własność i wolność. Wszystko to, o co walczyli nasi przodkowie oddaliśmy ochoczo i dobrowolnie Przeciwnikowi. Jesteśmy dzisiaj jako naród prawie całkowicie podatni na najbardziej prymitywną propagandę rządowych i opozycyjnych mass-mediów. Cieszymy się jako zbiorowość, że na naszych oczach kończy się Polska, która znamy. Radujemy się, że powstaje dziwny ponadnarodowy twór będący karykatura państwa narodowego. Niewielu zauważa naszą realną sytuację. Nieliczne jednostki próbują przeciwstawiać się wszechobecnemu szaleństwu. Oczywiście mało skutecznie widząc wyniki, ale całkiem nieźle jeśli patrzeć z jak potężną i skomplikowaną w działaniach machiną walczymy.
Ojczyzna to wielka sprawa, nawet w dzisiejszej sytuacji nie wolno się poddawać. Zawsze można coś zrobić dobrego dla narodu polskiego, czasem wbrew niemu. Chociaż zdaję sobie doskonale sprawę z naszego położenia uważam, że nie wolno nam kapitulować. Dlaczego? Kisiel dał nam odpowiedź ponad trzy dekady temu – bo Polska jest nam potrzebna.
Łukasz M. Jastrzębski
Myśl Polska, nr 5-6 (29.01-5.02.2023)