KulturaRecenzje„Na Zachodzie bez zmian”, czyli manifest antywojenny

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

„Na Zachodzie bez zmian” jest ekranizacją powieści Ericha Marii Remarque’a, którą wyprodukowali Niemcy dla platformy Netflix i przyznaję, że – poza wszelkimi niuansami, o których zaraz napiszę – to doskonały film wojenny. 

Piszę to bez cienia przesady, tym bardziej zaskoczony, że nie jest to obraz kinowy, lecz właśnie popularnej platformy streamingowej, która słynie raczej z zaspokajania potrzeb zwesternizowanego konsumenta. Tu tkwi również siła tej produkcji, ponieważ ten film jak najbardziej nosi znamiona współczesnej produkcji, z czego w tym wypadku nie czynię zarzutu. Obraz zwalił mi się na głowę z zaskoczenia dosłownie wgniatając w fotel! Zwyczajnie nie spodziewałem się po Netflixie czegoś takiego…

Przesłanie dla konsumenta

W sztuce filmowej kluczem do sukcesu jest wizja i spójność w jej realizacji. Materiałem źródłowym jest tu doskonała powieść wojenna opowiadająca losy młodego Niemca Paula Baumera, który w wyniku oszukania rodziców trafia na front francuski. Od pierwszych minut ekranizacji widać, że wizją była adaptacja książki – niedokładna, bardzo uproszczona (uważam, że całkowicie świadomie), ale na pewno oddająca klimat opowieści – w sumie niezbyt zawiłej, bowiem nie rozbudowane wątki fabularne są tu motorem napędowym, a główna postać i jej tragiczne perypetie związane z dramatem wojny, którego doświadcza z całą, przerażającą mocą od pierwszej chwili w okopie.

Tę spójność widać na każdym poziomie. Reżyser Edward Berger powziął udaną próbę oddania tego, czym w istocie jest książka „Na zachodzie bez zmian” – jednym, wielkim manifestem antywojennym. Ekipa, która pracowała nad filmem zaangażowała się w realizację tej wizji, co czuć. Udało im się  przełożyć ducha powieści na współczesną, lecz świetną warsztatowo formę filmową.

W stronę wojny!

Jak rozpętała się I wojna światowa według historyków, wszyscy wiemy, ale film nie jest o tym. Nie ma tu nawet zbyt wiele tej dużej, zakulisowej polityki. Jest wojna z całym swoim okrucieństwem i doskonale pokazany mechanizm inżynierii społecznej, który pcha ludzi do rozgrzanego pieca. Wszechobecny patos w przekazie medialnym, który tak formuje umysły młodych Niemców, że zwyczajnie chcą iść na front. Nie walczyć to przecież wstyd! Nasz główny bohater nie dostał jednak zgody, by się zaciągnąć, więc fałszuje podpisy rodziców i wraz z kolegami rusza na tę „przygodę”. Ileż w tym doniosłości , ileż etosu – wspólnota braterska młodych ludzi, oczekiwanie na mundury (między scenami genialne wstawki o tym, skąd się biorą „nowe” mundury), żarty, snucie historii o zwycięstwie.

Apogeum patosu następuje w przemówieniu dowódcy do nowych rekrutów, którzy za chwilę ruszą na front francuski – snucie wizji wielkiej wiktorii oraz medali, które młodzi żołnierze przywiozą z wojny, okryci chwałą. Na tym jednak kończy się ten żołnierski etos…

Prosta historia

Już od pierwszych chwil w okopach znika bowiem patos, doniosłość, radość i wizja zwycięstwa. Są okopy, brud, hałas, błoto, krzyki rannych, śmierć i strach.  Na tym etapie zaczyna wychodzić kunszt warsztatu filmowego całej ekipy. Cała fabuła zostaje uproszczona, wręcz do minimum, a widz ma się odtąd całkowicie wczuć w postać młodego Baumera. Jest to zrobione absolutnie genialnie!

Scenarzyści Lesley Paterson oraz Ian Stokell postawili na formę prostą, ale z ogromnym ładunkiem emocjonalnym, sięgając po klasyczne rozwiązania, takie jak kontrastowanie sytuacji „okopowych” pełnych cierpienia i strachu z ujęciami ze sztabu dowodzenia, gdzie generałowie w luksusowych wagonach, przy suto zastawionych stołach omawiali „strategię zagłady”. Niektórzy zarzucają filmowi zbytnie uproszczenie, ale pytam zatem: czym jest wojna z perspektywy naszego bohatera, czyli prostego żołnierza? Nieustającą walką o przetrwanie połączoną z koniecznością zabicia jak największej liczby „tamtych” – czysta i brutalna przemoc! Zatem tak, to musi być prosta historia, żeby widz mógł poczuć to wszystko razem z bohaterem. Scenariusz jednak to nie wszystko.

Odpowiedzialny za zdjęcia James Friend oraz wspomagający go montażem Sven Budelmann również postawili na klasyczne rozwiązania. Zamiast szukać nietypowych „patentów”, jak np. twórcy „1917”, którzy zrealizowali niemal cały film metodą mastershot czyli jednym, ciągłym ujęciem, bez montażu (wyzwanie karkołomne przy filmie wojennym, które uczyniło go męczącym) postawiono tu na niesamowite połączenie realizmu z artyzmem. To widać niemal w każdym kadrze i przy każdym ruchu kamery. Obiektyw podąża zawsze w taki sposób, że czujemy napięcie, strach (dodatkowe udźwiękowienie), widzimy okropne sceny – krew, ciała poległych, eksplozje itd. Jednocześnie, kiedy dostajemy kadry stateczne, to są one zawsze wysmakowane i doskonale skomponowane, co daje wyjątkowy efekt zwłaszcza ujęciom nocnym – taka szkoła operatorska Janusza Kamińskiego. Oczywiście zadziałała tu również fenomenalna scenografia oraz fantastycznie dopracowane i zgodne historycznie kostiumy autorstwa Lisy Christl.

Całości dopełnia muzyka; i tutaj wyjątkowo nie postawiono na klasyczne rozwiązania. Przy obrazach wojennych, kostiumowych, ogólnie historycznych sięganie po współczesne klimaty jest zawsze ryzykowne i niemal zawsze wypada po prostu kiepsko, pokracznie i groteskowo (przynajmniej dla mnie). Tutaj jednak zostałem całkowicie zmieciony z planszy. Volker Bertelmann stworzył dosłownie swoją „adaptację muzyczną tej historii”. To jeden z tych filmów w którym muzyka jest integralną częścią, właściwie jak aktorzy i scenografia, absolutnie dopełniając całości. To dzięki tym dźwiękom kluczowe sceny niosą tak ogromny ładunek emocjonalny, który dosłownie chwyta widza za gardło! Tę ścieżkę dźwiękową cechuje nieprawdopodobna wyobraźnia oraz obfitość form, po które sięgnął kompozytor. Od rozbudowanych, plastycznych orkiestracji charakterystycznych dla tego typu produkcji po minimalistyczne rozwiązania oparte o chór i smyczki, a momentami nawet muzykę nowoczesną ze wstawkami elektronicznymi! Jest to ścieżka dźwiękowa, której słucha się doskonale, również jako muzykę, bez filmu.

Gra kontrastów

Zarówno powieść, jak i film, doskonale oddają kontrasty I wojny światowej. Był to przecież okres przełomowy, jeśli chodzi o nowe technologie wojskowe, ale zarazem obowiązywała wówczas jeszcze taktyka „wojny okopowej”. Tu właśnie zaklęta jest cała potworność tej wojny. Żołnierze tradycyjnie wybiegający na gwizdek z brudnych okopów zderzeni z nowymi, śmiercionośnymi narzędziami takimi jak „ogień ciągły”, czołgi, miotacze ognia czy gaz bojowy stają „wkładem mięsnym”, który należy szybko wymieniać.

Wszechobecna śmierć jest czymś powszechnym, masowym i codziennym, ale staje się również przejmująca w chwilach konfrontacji „jeden na jeden”, czego niezwykłą wymową jest scena w leju po bombie (nie będę jej opisywać, by nie odbierać Czytelnikowi wrażenia).

Tu właśnie gra ten brak patosu i uproszczenie historii względem książki. Wojna z perspektywy zwykłego żołnierza to nie strategia, cele geopolityczne i doniosła opowieść o heroizmie. Wojna to śmierć, ból, rany, smród spalonych i gnijących ciał, krew (dosłownie wsiąkająca w ziemię, która permanentnie staje się czerwona), choroby, odleżyny, zabijanie, „robienie pod siebie”, poczucie bezsilności, tęsknota i strach! Przeszywający strach…

Memento na 2022 rok

Ten film, który ukazał się obecnie w takiej, uproszczonej formie, na popularnej platformie, dostępny powszechnie, powinien stać pozycją obowiązkową dla wszystkich Polaków, którzy popadli w ekscytację wojenną w związku z konfliktem na Ukrainie.

Każdy z nich powinien wczuć się w postać Paula Baumera, tak świetnie zagranego przez młodego aktora Felixa Kammerera. To nie trudne, ponieważ historia jest tu naprawdę spłycona do minimum, przez co potęguje skupienie się na głównym bohaterze. Dramat młodego żołnierza polega na tym, że wszedł do tej machiny z własnej woli! Będąc zmanipulowany przez propagandę wojenną, posunął się wręcz do oszustwa, by znaleźć się na froncie! Dodatkowo, film przeplatany jest ujęciami ze sztabu dowodzenia, gdzie odbywają się zimne kalkulacje i rozmowy. Ktoś może powiedzieć, że to populizm i odarcie ofiary poniesionej przez żołnierzy z celu, odebranie im heroizmu… Czyżby?

Polecam tę adaptację wręcz każdemu. Jest to pozycja, którą każdy może zrozumieć i odczytać jako wielki manifest antywojenny. Poza tym, jest to również kawał sprawnie zrobionego kina. Jeśli ktoś chciałby dostać tę historię ze wszystkimi jej zawiłościami oraz solidnym rysem geohistorycznym, to powinien oczywiście sięgnąć po powieść Remarque’a lub poprzednią jej ekranizację, ale ten film polecam ze wszech miar jako potrzebne memento na rok 2022. Nie idźmy na wojnę!

Bartosz Iwicki

„Na Zachodzie bez zmian” (Im Westen nichts Neues), reż. Edward Berger, Niemcy – Stany Zjednoczone – Wielka Brytania, Netflix 2022, 148 min.

Myśl Polska, nr 49-50 (4-11.12.2022)

Redakcja