PublicystykaNigdy więcej powstań

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Patriotyzm obrzędowo-rocznicowy, to rzecz niezwykle popularna w Polsce. To wręcz – jeżeli spojrzymy z perspektywy zewnętrznej – część polskiej tożsamości. Nawet jeśli się z tak manifestowanym (dosłownie) patriotyzmem nie zgadzamy, zaprzeczyć temu nie sposób.

Można bez ryzyka pomyłki stwierdzić, że za dynamicznym rozwojem obrzędowo-rocznicowego patriotyzmu w XXI wieku stoi PiS. Wszak wielkim katalizatorem tego sposobu wyrażania uczuć stały się wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie po katastrofie Tu-154 10 kwietnia 2010 r. To od 2010 dopiero marsze i manifestacje stały się prawdziwie masowe i popularne.

Oczywiście, patriotyzm ten narodził się podczas zaborów, nawet Liga Polska i Liga Narodowa zorganizowały w latach 1891 i 1894 odpowiednio wielkie manifestacje w stulecie Konstytucji 3 maja i stulecie wystąpienia Jana Kilińskiego. Nie miejsce tu na dyskusję o przyczynach i celach tych wystąpień. Trzeba jednak pamiętać, że represje jakie po manifestacjach nastąpiły, których rezultatem była dezorganizacja struktur wspomnianych organizacji, zmusiły Romana Dmowskiego do przemyśleń i porzucenia tego rodzaju pomysłów.

Szczególne miejsce wśród manifestacji z czasów zaborczych zajmuje prowokacja Organizacji Bojowej PPS na Placu Grzybowskim 13 listopada 1904 r.  w Warszawie. Piłsudski i jego frakcja widziały w rozpoczętej wojnie rosyjsko-japońskiej szansę na zorganizowanie kolejnego polskiego powstania, które zresztą wcale nie musiało być zwycięskie, skoro wg samego Piłsudskiego przemawiającego na obradach Centralnego Komitetu Robotniczego PPS w Krakowie w październiku 1904: „Otóż – w takiej chwili, kiedy przewrót jest możliwy, my milczymy i sami dobijamy kwestię polską. Nam milczeć teraz nie wolno! […]. Ale dopóki społeczeństwo jest bierne, spodziewa się wszystkiego od wypadków, od innych, tylko nie od siebie – nic nie nastąpi. […] Przejście do nowej taktyki jest koniecznością, nawet gdyby ta doprowadziła do powstania, utopionego we krwi. Taniej nas to będzie kosztowało niż dzisiejsza martwota”. Piłsudski idzie tu śladem nieszczęsnego Stefana Bobrowskiego z czasów powstania styczniowego i jego koncepcji „wylania rzeki krwi polskiej przez Rosję”, o czym niedawno pisałem w tekście o polskim irracjonalizmie. To jest ważny przyczynek do oceny „głębokiej” myśli politycznej człowieka z Zułowa, jak i dzisiejszych awansów jakie odbiera od neoromantycznych nosicieli starych szyldów narodowych.

Przelanie krwi na Placu Grzybowskim na szczęście nie było rzeką krwi, ale „pieszczota” życia Piłsudskiego i tak była skandalem i groźnym memento. Bojowcy PPS (wśród nich lider – Stefan Okrzeja) i skrzyknięci członkowie i zwolennicy PPS poczekali aż skończy się msza i tłum ludzi wyjdzie z kościoła. Wtedy wmieszali się w tłum i oddali strzały do policjantów rosyjskich. Policjanci, konni i piesi, odpowiedzieli szarżą. Wielu bojowców ukryło się na parę godzin w kościele. Zginęło 6 osób, 27 zostało rannych, a kilkaset aresztowanych. W jaki sposób ten cyniczny wyskok  PPS wpłynął na sprawę polską, na położenie narodu, poza śmiercią, ranami i aresztowaniami ludzi? W żaden, z punktu widzenia Piłsudskiego i jego bojowców. Jednak z punktu widzenia obiektywnego interesu Polski i narodu oraz zagrożenia kolejnym szaleństwem powstańczym, wpłynął istotnie. Narodowej Demokracji łatwiej było spacyfikować próby wywołania powstania w 1905 i kolejnych latach.

Zatrzymałem się na tym, gdyż metoda „grzybowska” jest bardzo charakterystyczna dla wszelkich późniejszych działań tego typu. Uważam nawet, że również powstanie warszawskie jest odbiciem tamtej metody – wywołać powstanie, zaangażować w nie całe miasto i jego ludność, a potem niech się dzieje co chce, a ulice niech spłyną polską krwią (jak mówił Okulicki). Szyderstwem historii jest, że w czasie powstania warszawskiego, kiedy 20 września resztki sił powstańczych podzielono na fikcyjne dywizje, jedna z nich otrzymała im. Stefana Okrzei.

Zostawiając cynizm polityczny na boku pozostaje nam jeszcze w patriotyzmie obrzędowo-rocznicowym owo „wyrażanie uczuć”. Tak, gdyż to jest właśnie istotą tej formy patriotyzmu – wspólnotowe wyrażanie pozytywnych, z natury rzeczy, uczuć wobec wydarzenia, którego przedmiotem jest manifestacja. Często to pozytywne nastawienie ma formę kultu. Kult zaś wyklucza refleksję, wyklucza krytyczne spojrzenie na własne dzieje, które powinno skutkować niepopełnianiem wciąż tych samych błędów. Kult w patriotyzmie obrzędowo-rocznicowym pojawił się już przed wojną, w środowiskach sanacyjnych, jako element kultu Piłsudskiego. Ważne miejsce miał wśród „nieprzejednanych” emigrantów politycznych po II wojnie światowej. Dzisiaj, po 2010 r. powrócił ze zdwojoną siłą. Szczególnie widoczne jest to na przykładzie powstania warszawskiego i 11 listopada. Obok kultu i mitologizacji wydarzeń historycznych mamy ich wciąganie siłą do bieżących sporów politycznych. Dotyczy to obu stron kulejącej polskiej sceny politycznej – tzw. obozu niepodległościowego, jak i trudnego do zdefiniowania obozu liberalno-progresywnego.

Czystą kpiną z historii jest zaangażowanie po stronie kultu powstania warszawskiego tzw. narodowców (chętnie mówią o nich jako o narodowcach ich wrogowie). Chcąc nie chcąc, marsz powstania warszawskiego jest kultem tego powstania, nawet jeśli w hasłach odwołuje się do pamięci o bohaterach. Zresztą pamięć o bohaterach odnosi się do głównie żołnierzy AK, i towarzyszą temu inne hasła, jak „zrodziła nas powstańcza krew”. Krew powstańców nikogo nie zrodziła. Powstańcy – ci, którzy zginęli – to byli głównie młodzi ludzie. Ginąc w bezsensownym powstaniu nie mieli już szans, aby zrodzić nowych Polaków. Jeśli natomiast to metafora, to wskazuje właśnie na mentalne oddanie idei powstańczej.

„Narodowcom” trzeba przypomnieć – decyzja o wybuchu powstania warszawskiego była decyzją nie tylko głęboko błędną, ale ZBRODNICZĄ. Jej skutkiem była śmierć 200 tysięcy Polaków i zniszczenie Warszawy z całym jej dziedzictwem historycznym-publicznym i prywatnym. Politycznie naiwna, wręcz dziecinnie skierowana przeciwko Stalinowi, nie tylko nie dała absolutnie nic, ale była gwoździem do trumny polskiego rządu w Londynie, który przestał być na jej skutek podmiotem, nawet w ograniczonym zakresie. Decyzja ta i podtrzymywanie powstania, zamiast jego wygaszenia jak to się na szczęście stało na warszawskiej Pradze, wpisuje się w wybitnie szkodliwą dla Polski tradycję romantyczno-powstańczą, której fundamentem są hasła „wszystko albo nic”, „tryumf albo zgon”.

W historii polskiej myśli politycznej, to polski ruch narodowy pod przywództwem Romana Dmowskiego jako pierwszy w takiej skali sprzeciwił się tradycji powstańczej i wskazywał na szkody jakie wywołały powstania XIX-wieczne dla narodu polskiego. Co więcej, ruch narodowy podjął SKUTECZNE działania przeciwko tradycji powstańczej i storpedował szkodliwe plany wywołania powstania w 1905 i 1914. Jest to wielką zasługą tego ruchu. Niestety, w 1944 r. zabrakło w tym ruchu wystarczającego autorytetu i determinacji, aby storpedować plany powstania warszawskiego. Rezultatem była hekatomba Warszawy.

Cała sytuacja pokazuje tylko po raz kolejny słuszność przysłowia, że to nie szata zdobi człowieka lecz człowiek szatę. Żadne mieczyki Chrobrego, ani sztandary, przebieranie się w przedwojenne uniformy itd. nie sprawi, że ktoś stanie się narodowcem. Do tego trzeba wiedzy i otwartości umysłu na zanegowanie rzekomo świętych tradycji i rocznic. Inaczej pozostaną tylko mieczyki i sztandary jako puste gesty wobec treści, która pozostaje w zgodzie z tradycją romantyczno-powstańczą.

Ofiary, a nie li tylko i nie przede wszystkim bohaterów, uczcić trzeba, to wręcz nakaz moralny, ale pod hasłem „Nigdy więcej powstań”. Jakakolwiek i w jakiejkolwiek formie apoteoza powstania warszawskiego to objaw irracjonalizmu polskiego a w sensie klinicznym, psychopatii.

W związku z tymi słowami spotkałem się z zarzutem, że nie należy nadmiernie atakować romantyzmu i pamiętać o powstaniach zwycięskich.

Odpowiadam, że nie dam spokoju romantyzmowi. Była to (nie cała) piękna, a nawet wspaniała poezja, dużo ciekawych spostrzeżeń pozapoetyckich (jak ciągłość narodu – „ja kocham cały naród, objąłem w ramiona wszystkie jego przeszłe i przyszłe pokolenia” Mickiewicza), ale polityka oparta na romantyzmie, to polityka samobójcza i należy przed nią przestrzegać i ją potępiać.

Powstania śląskie. Które było zwycięskie? W sensie militarnym żadne, zaś w sensie politycznym oczywiście III powstanie śląskie było po części sukcesem, a wielkopolskie pełnym sukcesem. Ale zapominamy o dwóch zasadniczych okolicznościach:

  1. Istnieniu niepodległej Polski w obu przypadkach, zatem powstania nie dotyczyły odzyskania niepodległości, ale odzyskania dla niepodległej już Polski jej dzielnic.
  2. Zasadniczą sprawą dla powodzenia lub częściowego powodzenia tych powstań jest przełożenie polityczne na Ententę, zwłaszcza zaś na Francję. Bez tego przełożenia oba powstania zostałyby przegrane i militarnie i politycznie.

W przypadku obu powstań zadecydował czynnik polityczny i zasadniczy udział w nim Narodowej Demokracji.

Tymczasem klęskowe powstania polskie: kościuszkowskie, listopadowe, krakowskie, w czasie Wiosny Ludów, styczniowe, warszawskie i niedoszłe w 1905 i 1914 mają także wspólny mianownik:

  1. Zostały podjęte pod wpływem emocji, bez planu, ładu i składu. Istniejące nawet plany były irracjonalne.
  2. Nie miały żadnego faktycznego przełożenia na polityczne czynniki zewnętrzne. Czasami miały jedynie mgliste (i niespełnione) obietnice.
  3. Były podejmowane w warunkach nieistnienia w pełni suwerennego, niepodległego państwa polskiego (bo powstanie listopadowe zniszczyło jednak państwo polskie, zaś kościuszkowskie było gwoździem do trumny kadłubowej Polski po II rozbiorze – obu, nie do końca suwerennych).

Powstanie warszawskie było podjęte w warunkach nieistnienia państwa polskiego (rządy emigracyjne nie panowały nad żadnym terytorium, stąd były to quasi-rządy, uzależnione od uznania przez tych, którzy je goszczą). Było nieskoordynowane nie tylko z Sowietami (co jest „zrozumiałe” tylko w kontekście dziecinnego planu zdobycia Warszawy i wystąpienia w roli gospodarza), ale i z Aliantami Zachodnimi, których postawiono przed faktem dokonanym.

Konkluzje są następujące:

  1. większość polskich powstań było podejmowanych w warunkach nieistnienia państwa, i to te powstania stanowią istotną część panteonu narodowego i przedmiot kultu.
  2. za kultem idzie oczywiście rozgrzeszanie odpowiedzialnych za powstania ze wszystkich błędów.
  3. dlatego ideą dominującą jest idea irracjonalnego powstania, podjętego nie w konsultacji z kimkolwiek, według planu (jak wspomniane powstania śląskie i wielkopolskie, i jak nie nasze powstania w Paryżu i Pradze czeskiej), ale „z pragnienia wolności”. I to romantyczne „pragnienie wolności” przyniosło nam ciężkie katastrofy, które odrabialiśmy potem latami.
  4. dlatego uzasadnionym jest hasło „Nigdy więcej powstań”.

Quod erat demonstrandum.

Adam  Śmiech

Myśl Polska, nr 33-34 (14-21.08.2022)

Redakcja