HistoriaOpinieZapomniany Dzień Zwycięstwa

Red.2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Dzień zakończenia II wojny światowej, choć formalnie pozostaje świętem państwowym, jako Narodowy Dzień Zwycięstwa (choć ze zmienioną datą z 9 na 8 maja) – od dłuższego czasu jest lekceważony i marginalizowany w przestrzeni publicznej. Co więcej – zgodnie z obowiązującą wykładnią – zwycięstwo nad Niemcami w czasie II wojny światowej nie było zwycięstwem, lecz „początkiem nowej okupacji”. Nie było to wyzwolenie, lecz zniewolenie. Taką narrację upowszechnia między innym Instytut Pamięci Narodowej. Jak można przeczytać na stronie internetowej IPN – „Wiele narodów Europy Środkowo-Wschodniej znalazło się formalnie w obozie zwycięzców, lecz ta wiktoria nie przyniosła im wolności. Obozy, z których wyszli więźniowie niemieckiego okupanta zapewniły się na nowo. Tylko w strażniczych wieżyczkach stali teraz Sowieci albo rodzimi komuniści. Sowieci Europy nie ocalili, ale przynieśli jej półwiecze totalitaryzmu. [1]. Na tę okoliczność warto przytoczyć również słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który w wywiadzie dla włoskiego dziennika „La Stampa” stwierdził, że „działania Armii Czerwonej na naszych ziemiach nie miały na celu przywrócenia nam niepodległości, ale wręcz przeciwnie – powtórne odebranie nam suwerenności”. [2]

Gwoli ścisłości – to nie działania Armii Czerwonej odebrały nam suwerenność, lecz ustalenia konferencji jałtańskiej, w której uczestniczyli na równych prawach przedstawiciele aliantów – Franklin Delano Roosevelt, Winston Churchill i Józef Stalin. Po drugie – aberracją jest zestawianie ze sobą okupacji niemieckiej w latach 1939-1945 z okresem powojennym, nawet w czasach najbardziej nasilonego stalinowskiego terroru. Wystarczy porównać liczbę ofiar podczas okupacji z liczbą ofiar okresu stalinizmu. Pomijam już oczywistą kwestię, że powojenna Polska była oficjalnie uznanym i pełnoprawnym podmiotem prawa międzynarodowego, a w czasie okupacji o żadnej podmiotowości nie mogło być mowy.

Ci, którzy porównują okres okupacji z okresem powojennym nie są chyba świadomi (albo świadomie to pomijają), że zwycięstwo Niemiec oznaczałoby niechybną eksterminację narodu polskiego, a w najlepszym przypadku radykalną depopulację. Zgodnie z założeniami Generalnego Planu Wschodniego oprócz całkowitej eksterminacji Żydów zakładano unicestwienie większości Słowian. W przypadku Polaków zamierzano pozostawić przy życiu jedynie około 3-4,8 mln. osób w charakterze niewolniczej siły roboczej. [3] Oznaczało to śmiertelne zagrożenie biologicznej egzystencji narodu polskiego.

Tezy o „nowej okupacji” i „przyniesieniu na bagnetach komunizmu” są obelgą dla tych, którzy przelewali krew w walce z hitlerowskim okupantem pod Lenino, Studziankami, w walce o Wał Pomorski, czy wreszcie podczas zdobywania Berlina. Był wśród nich również mój dziadek Leonard Łukaszewski, który przeszedł cały szlak bojowy do Berlina. Dziadek wstępując do I Armii Wojska Polskiego nie kierował się motywacjami ideologicznymi, ani politycznymi, tak jak tysiące innych żołnierzy. Niestety, ich czyn zbrojny nie jest dzisiaj w cenie. Większą wartość mają działania tak zwanych „wyklętych”, w tym niestety także różnego rodzaju watażków na czele z osławionym Romualdem Rajsem.

Jest jeszcze jeden istotny aspekt. Negowanie zwycięstwa w II wojnie światowej stawia nas automatycznie w jednym rzędzie z pokonanymi. Po drugie – podważanie powojennego ładu jest przysłowiową wodą na młyn dla tych wszystkich, którzy negują, bądź w przyszłości zechcą negować ustalenia terytorialne po II wojnie światowej. Opieranie polityki historycznej na takiej narracji jest więc ewidentnie sprzeczne polskimi interesami. Obawiam się także, czy antyrosyjskie uprzedzenia i fobie nie doprowadzą wkrótce do relatywizowania zbrodni hitlerowskich, tak jak ma to już miejsce w przypadku zbrodni dokonywanych przez banderowców w czasie II wojny światowej.

Michał Radzikowski

[1] Filip Musiał: 8 maja 1945. Zwycięstwo bez wolności – krakow.ipn.gov.pl
[2] Wywiad Premiera M. Morawieckiego dla „La Stampa” – www.gov.pl
[3] za wikipedią: „Generalny Plan Wschodni”.

Red.