OpinieŚwiatTo nie jest wojna o Donbas

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Przez 8 lat trwającej wojny najwygodniejsze dla Rosji przedstawiały się dwa scenariusze: 1) Donbas mniej, lub bardziej posłusznie wraca do Ukrainy na prawach jakieś tam autonomii 2) tzw. „chorwacki scenariusz”, czyli zajęcie zbuntowanych (już) republik siłą.

Pierwszy wariant Moskwa z uporem próbowała forsować w pierwszych latach konfliktu. Przeszkód było wiele. Nastroje w samym Donbasie były dalekie od chęci powrotu do Ukrainy, większość tzw. Opołczenia (czyli pospolitego ruszenia, ochotników) była nastawiona bojowo, do tego stopnia, ze trzeba było zacząć wsadzać do więzienia dowódców, którzy nie tylko odmawiali siedzenia spokojnie, ale także sabotowali rozkazy „nie odpowiadania ogniem”. Wpłynęło to bardzo negatywnie na morale armii i poziom kadry dowódczej (wielu weteranów odeszło do cywila, a przysyłani oficerowie-turyści często wykazywali się kiepską jakością).

Analogiczne nastroje „ruskiej wiosny” w samej Rosji, które zmusiły Kreml do wsparcia powstania, były systematycznie wyciszane informacjami o porozumieniach mińskich. Spotykałem dziennikarzy z Rosji, którzy byli święcie przekonani, że mieszkańcy Donbasu bardzo, ale to bardzo chcą wrócić do Ukrainy zgodnie z tymi porozumieniami. I tak przez kilka lat przeciętny zjadacz rosyjskiego chleba słyszał o Mińsku i rozkwitających republikach. Nawet teraz słychać wystarczająco dużo opinii, że Donbas jest sam sobie winien i dlaczego niby mieszkańcy Saratowa, czy Irkucka mają ponosić konsekwencje nie swojego wyboru.

Wspomnieć też trzeba o sytuacji gospodarczej Donbasu, a ta stawała się na przestrzeni lat coraz gorsza. Jeszcze do niedawna tętniące życiem miasto, rozwijające sie i mające piękne perspektywy, nagle stało się widmem. Okropnym miejscem, w którym żyć ciężko, a myśleć o jakiejś przedsiębiorczości wręcz niemożliwe. Do tego obie republiki niemal do samego końca zachowywały się nie jak bratnie, bliźniacze państwa, ale jak nie za bardzo lubiący się sąsiedzi. Przypomnieć tylko można o tym, że w „dobrowolnej abdykacji” prezydenta Ługańskiej Republiki pomagały donieckie siły specjalne.

Szybko upadla idea Noworosji – konfederacji rosyjskich obwodów Ukrainy. Donbas nie miał nic do zaoferowania, a próby takiej promocji – jak np. darmowe leczenie dla mieszkańców „z tamtej strony” tylko oburzało tych, którzy mieszkali w Doniecku, czy Makiejewce.

Do zwolenników reintegracji nie należał również nieżyjący juz prezydent DRL Aleksander Zacharczenko, który nieustannie pokazywał Moskwie swoją niezależność do tego stopnia, że zapewne za namową Prilepina, pewnego dnia proklamował utworzenie Małorosji. Według jego zamierzenia miało to być federacyjne państwo obejmujące teren Ukrainy z nim jako prezydentem. Samych Ukraińców miano nazywać już Małorosjanami. Fantastyczną i nierealną deklarację miało podpisać bodajże 16 „wpływowych ukraińskich samorządowców” i parlament ŁRL. Kim byli ci działacze, nie wiadomo, bo dokument był jakiś taki anonimowy, z kolei władze Ługańska ogłosiły niemal natychmiast, że nic o tym nie wiedzą.

Zacharczenko został zabity w zamachu, a na jego następcą został wyznaczony Denis Puszylin. Tzn. wygrał w czym, co z jakiegoś powodu nazywało sie wyborami. Rosja uzyskała pełną kontrolę nad Donbasem, także nad jego armią.

Jednak największym problemem w operacji wepchnięcia Donbasu w ramiona Ukrainy było stanowisko jej samej. I nie chodziło o to, że Kijów nie realizował porozumień mińskich, bo nie robił tego nikt. Postanawiania podpisane w stolicy Białorusi były faktycznie na rękę tylko Moskwie, natomiast absolutnie nie Donbasowi, czy Ukrainie. Nie tak dawno temu Łukaszenko podczas wywiadu opowiedział o tym, jak to Putin proponował Poroszence, aby jakoś sie dogadać i aby ten zabrał sobie niewygodnych „młodszych braci”. Poroszenko jednak nie miał takich planów. Kijów przez 8 lat wojny ani nie specjalnie starał sie przekonać mieszkańców republik do swoich racji, ani też nie cierpiał specjalnie z powodu obecnego stanu rzeczy. Wprost przeciwnie – wszystkie zainteresowane strony podsycały raz na jakiś czas działania wojenne (w stopniu małym i lokalnym, aby te nie ucichły, ale też żeby nie przerodziły się w coś większego.

Od momentu rosyjskiej inwazji/interwencji (zwał, jak zwał – mamy do czynienia z nowym etapem wojny trwającej od 2014 roku) gdzieś tam szeptem pojawiały sie pogłoski, że Rosja tylko wyprzedziła ukraiński atak. W ostatnim czasie pokazano nawet jakieś tam dowody. Pytanie zasadnicze: po co?

Gdyby Ukraina zdecydowała się na pełną ofensywę (bo po kawałku by się nie udało, zdecydowanie nie), to siłą rzeczy musiała by prowadzić wojnę w warunkach miejskich – nie byłoby możliwe zdobycie Donbasu bez zajęcia Doniecka, Ługańska, Gorłowki itd. Taka wojna oznaczałaby ogrom ofiar cywilnych, które by nieustannie pokazywała rosyjska telewizja. Kreml uzyskałby wolną rękę w działaniach i wyglądałoby to całkowicie inaczej aniżeli teraz. Rosja mogła by w pełni zasadnie mówić o tym, że broni ludność cywilną przed agresją i „ludobójstwem”,  mogłaby wkroczyć na Ukrainę i robić to co robi teraz i była by z dużym prawdopodobieństwem witana tymi nieszczęsnymi kwiatami. Przedstawić władze kijowskie jako krwiożerczych wariatów było bardzo prosto (przedstawić dla mieszkańców Ukrainy i Rosji). Oczywiście Kijów doskonale zdawał sobie z tego sprawę i właśnie dlatego nie podejmował takich działań, bo były by one bez żadnych wątpliwości na rękę Moskwie.

Tymczasem co dostaliśmy? Putin organizuje teatrzyk w postaci zebrania Rady Bezpieczeństwa, po czym wygłasza duże przemówienie, w którym uznaje państwowość Donbasu. W Moskwie materializują się przywódcy republik i podpisują umowy handlowo-wojskowe. Donbas wpada w euforię wierząc, że teraz armia rosyjska wkroczy do Donbasu, zakończą się ostrzały (które były uciążliwe w pobliżu frontu, ale nie wpływały w większym stopniu na życie przeciętnych ludzi) a Ukraina się wystraszy i siądzie do rokowań – teraz już z Putinem.

Tymczasem po bodajże dwóch dniach ukazuje się orędzie Puszylina (zapisane kilka dni wcześniej), w którym wykrzykuje (czytając, swoją drogą), że sytuacja jest beznadziejna, Ukraina bombarduje miasta, zaraz zacznie grabić i mordować, trzeba szybko ewakuować ludność. W miastach wyją syreny, panika, panika i jeszcze więcej paniki. A co sie działo na froncie, kiedy Puszylin nagrywał swoje przemówienie? Nic specjalnego. Drobna lokalna wymiana ognia. W dniu upublicznienia przemowy? Nic nadzwyczajnego, kolejne niewielkie zaostrzenie, jakich były już dziesiątki.

Rosja wspiera ewakuację, chociaż przez 8 lat nikt nie wpadł na pomysł zabrania cywilów (nawet siłą) z terenów przyfrontowych. W takim Zajcewo, czy w Aleksandrówce okopy biegną dosłownie przez ogródki, zaraz obok zamieszkałych domów. Teraz jednak trzeba wszystkich ewakuować – natychmiast! Tylko po 2-3 dniach całą akcję odwołano, chociaż jak raz sytuacja po rosyjskiej inwazji stała się o wiele gorsza.

Przez 8 lat donbaskie władze obiecywały, że żadnego przymusowego poboru nie będzie. Faktycznie nie prowadzono żadnych większych szkoleń z obrony terytorialnej, nie zajmowano się schronami, nie informowano mieszkańców o niczym o czym powinni wiedzieć żyjąc w państwie znajdującym sie na froncie. I nagle, wraz z ewakuacja, zamyka sie granice dla mężczyzn, a ich samych masowo bierze się do armii. Przy tym obiecując, że będą oni pełnili służbę na tyłach i na żaden front nikt nie pójdzie. No to teraz w ukraińskiej niewoli znajdują sie ci, którym coś tam ludowa władza obiecywała. I dobrze, jeżeli chociaż w niewoli, a nie przysypani ziemią pod krzakami.

Rosja zaatakowała Ukrainę znienacka i zdaje się, że nieoczekiwanie dla samej siebie. Donbas był nieprzygotowany na takie działania. Sądząc po zeznaniach rosyjskich jeńców-poborowych, oni sami dowiedzieli się o wojnie, kiedy przekraczali granice. Zdecydowanie jednak nie był to atak w obronie Donbasu i jego ludności. Tych Kreml traktuje przedmiotowo i ma kompletnie gdzieś ich los. Jakąś tam umowę handlową z Rosją, która dawałaby szansę na to, że republiki chociaż troszeczkę odetchną od dobrodziejstw „ludowo-partyjnego modelu gospodarki” podpisano tuż przed rozpoczęciem operacji wojennej. Wcześniejsze wsparcie Kremla można zawrzeć w jednym zdaniu: bierzcie resztki, żebyście tylko nie zdechli za szybko.

Gdzieś tam echem odbija się wciąż fraza, że Rosja walczy za Donbas, a tak nie jest. Donbas to tylko pretekst i to taki marginalny, wręcz przypadkowy, poboczny. Gdzieś w ogóle zniknęła nawet idea integracji Donbasu z Rosją, wprost przeciwnie – można odnieść wrażenie, że jak Małorosja miała być udzielnym księstwem Zacharczenko, tak nowy powiększony Donbas będzie prywatną firmą Puszylina (i spółki). Tylko że wkrótce może się pojawić nowa narracja płynąca z Rosji, narracja stawiająca republiki na pierwszym miejscu – bo nic innego Kremlowi już nie zostanie.

Jeżeli nie wyjdzie, a raczej nie wyjdzie, całkowite podporządkowanie Ukrainy, albo utworzenie z jej terytorium nowych państw widm, to uznanie Donbasu i Krymu (plus jeszcze np. rosyjski jako drugi język na Ukrainie itd.) będzie dla Rosji tym co da jej wyjść niby z twarzą. I wtedy narracja przyjmie wygład, że właśnie o to nam chodziło

Dawid Hudziec

Donieck

 

Redakcja