OpinieRękas: między Bizonią a drugim Kabulem

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Zwiększenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Europie Środkowej jest tylko po części tak znaczące i niepokojące, jak obecność na pograniczu ukraińsko-donbaskim korporacyjnych oddziałów terrorystycznych, włącznie z osławionym Blackwater. Ich zaangażowanie, a także współpraca z ponownie podpompowanym kadrowo i sprzętowo neonazistowskim „Azowem” może wskazywać, że tak jak się spodziewano – kolejna odsłona wojny na pograniczu będzie mieć charakter raczej nieoficjalny, czy jak to się modnie określa „hybrydowy”. Skoro jednak wszystko mają odwalić najemnicy, po co wysyła się na Kontynent tych biednych G.I. Joes?

Niemcom przypomniano o okupacji

Cóż, być może władze Polski i Rumunii cieszą się z zapowiedzi przysłania dodatkowych żołnierzy amerykańskich. Wszak u władzy w Warszawie i w Bukareszcie trzymają się dzięki amerykańskim bagnetom i tylko z amerykańskiej łaski. Taka jest logika kompradorskiego kapitalizmu peryferii. Już jednak kolejne tysiące amerykańskich chłopców posyłanych do Niemiec mają zupełnie inne znaczenie.

To nie wsparcie dla Niemców, ale przypomnienie im o ich niesamodzielnym statusie kraju okupowanego.  Polityka brytyjsko-amerykańska wobec Niemiec zaczęła znów przypominać czasy Bizonii (dawnej anglosaskiej strefy okupacyjnej na terenach III Rzeszy). Waszyngton i Londyn tak dalece nie ufają Berlinowi, działającemu na rzecz uspokojenia nastrojów i współpracy europejsko-rosyjskiej, że wprost już podejmują militarne prowokacje nie tylko wobec Rosji, ale i wobec państwa będącego wszak formalnie członkiem NATO.

Zostawić spaloną ziemię

To oczywiście również zwiększa poziom zagrożenia międzynarodowego i jest zuchwałą agresją w stosunku do wyważonych propozycji rosyjskich zmierzających do deeskalacji i odbudowy pokojowych podstaw ładu światowego. Można jednak w nerwowych ruchach amerykańsko-brytyjskich dostrzec także symptomy ostatecznego już rozkładu NATO, a zatem i ograniczenia politycznych i militarnych możliwości anglosaskiego imperializmu. Nieprzypadkowo także wypłynęła nagle kwestia jakiegoś nowego egzotycznego sojuszu, już ochrzczonego UPA: Ukraina-Polska-Anglia.

NATO wymyka się Amerykanom z rąk, nikt już nie chce ginąć za amerykański gaz łupkowy (LPG), trzeba więc rekrutować wojska kolonialne, jak w 1939 roku, gdy Anglicy z premedytacją wypchnęli Polskę jako kolejną po Czechosłowacji ofiarę Adolfa Hitlera. Teraz taka sama rola ma przypaść Ukraińcom, podczas gdy ukryci wygodnie w swych bazach Anglosasi będą w razie czego pilnować ewakuacji swojego drogiego sprzętu na Zachód i dalej za Atlantyk, na miejscu zostawiając co najwyżej najemnych morderców i banderowskich zwyrodnialców, by jak pod koniec II wojny światowej siali śmierć, zniszczenie i dywersję, zwłaszcza wśród ludności cywilnej. Mając także doświadczenia dotychczasowego, niedawnego ludobójstwa czy to w Odessie, czy to podczas poprzedniej napaści na Donbas – można po aliansie Blackwater-„Azow” spodziewać się taktyki spalonej ziemi oraz niszczenia ziem ukraińskich i noworosyjskich, które albo mają służyć Zachodowi, albo nikomu, a już na pewno nie swym mieszkańcom. To również strategia typowa dla upadających mocarstw w odwrocie.

Warszawa jak Kabul

Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z naprawdę już ostatnimi podrygami amerykańskiej okupacji Europy. Jest to więc też czas nadzwyczaj wrażliwy i niebezpieczny; zdychające imperium może bowiem próbować pociągnąć za sobą na dno wyzwalające się państwa wasalne. Samego trendu schyłkowego anglosaskiego imperializmu – nic już chyba nie odwróci. I tylko szkoda, że Polacy i Ukraińcy wciąż są trzymani na łańcuchach przez szalonych waszyngtońsko-londyńskich imperatorów. A przecież nie miejmy złudzeń – gdy Amerykanie będą uciekać z Polski również i tu postarają się zniszczyć za sobą wszystko. I mizernym tylko pocieszeniem niech będzie, że obecna wierchuszka III RP znajdzie się wówczas w takim samym położeniu, jak afgańscy kolaboranci porzuceni przez US Army na lotnisku w Kabulu.

Konrad Rękas

Redakcja