FelietonyPublicystykaMark Brzeziński i czołg Abrams

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Gdy myślę i mówię, że Polska nie jest państwem niepodległym, to dzieje się tak w dużej mierze na przykładzie relacji z USA. W ostatnich dniach doszło do wydarzenia, które na pozór wskazuje, że jednak rząd PiS-u stać na samodzielność w polityce wobec amerykańskiego mocarstwa.

Otóż polski rząd robi trudności, by ambasadorem USA w Warszawie został Marek Brzeziński, syn Zbigniewa Brzezińskiego. Wydaje się, że w stosunkach polsko-amerykańskich nie może być lepiej, skoro Brzeziński, syn Brzezińskiego, czyli ponoć z rodzinnego domu dobrze rozumiejący polskie sprawy, ma reprezentować amerykańskie interesy w Polsce.

Trzeba tu dodać, że rząd PiS-u niemal wzoruje się na geopolitycznej koncepcji Zbigniewa Brzezińskiego, czyli traktowaniu Rosji jako głównego zagrożenia, czemu przeciwdziałać ma przede wszystkim silne, niepodległe, a tym samym permanentnie wrogie Rosji państwo ukraińskie. W związku z tym Polska ma niemal bezwarunkowo wspierać tę Ukrainę. Nie znam poglądów Brzezińskiego juniora, ale przypuszczam, że podziela on koncepcje ojca, któremu z resztą w dużym stopniu zawdzięcza karierę polityczną. W tym miejscu ważna wydaje mi się uwaga, że Zbigniew Brzeziński, o ile był życzliwy polskim interesom, to zawsze było to funkcją interesów USA. Jeśli polskie interesy nie były zgodne z interesami Stanów Zjednoczonych, to Brzeziński zawsze stał po stronie interesów amerykańskich, a nie polskich. Nie mam podstaw uważać, że z jego synem jest inaczej.

Tymczasem polityka prezydenta Józef Bidena nie jest tak nieprzejednanie wroga względem Rosji, a w sprawach światopoglądowych jest wręcz wroga temu, co oficjalnie reprezentuje rząd PiS-u. Zatem Brzeziński junior jest postrzegany jako zagrożenie, ponieważ słusznie przypuszcza się, że będzie bardziej reprezentował światopoglądową orientację amerykańskiego rządu niż geopolityczne koncepcje ojca, a jednocześnie wykorzystywał do tego znajomość polskich spraw i poważanie jakim w wielu politycznych środowiskach w Polsce cieszy się postać jego ojca.

Być może w PiS liczą, że Amerykanie zniechęcą się oporem polskiego rządu i zmienią kandydata na ambasadora. Uważam, że jeśli są takie rachuby, to się nie spełnią. W końcu Marek Brzeziński zostanie ambasadorem, a rząd PiS-u przywołany do porządku. Na razie amerykański rząd okazuje rządowi PiS-u lekceważenie i póki co Polską nie zawraca sobie głowy. Jestem przekonany, że to się zmieni, a skutki będą bolesne. Uwierzyłbym w wolę wybicia się rządu PiS-u na niepodległość, gdyby skutecznie opodatkowano działające w Polsce wielkie amerykańskie korporacje, a o tym póki co głucho po tym, gdy przed paru laty Amerykanie tupnęli, a pisowski rząd pokornie wycofał się z decyzji o takim opodatkowaniu. Trochę inną sprawą jest tu próba przejęcia przez rząd telewizyjnej stacji TVN. O tym może szerzej przy innej okazji.

Drugim wydarzeniem pokazującym charakter relacji Polski z USA jest decyzja rządu o zakupie w USA stu kilkudziesięciu czołgów Abrams. Te czołgi mają opinię jednych z najlepszych na świecie i w stosunku do tej opinii odpowiednio drogich. Wielkie zakupy broni od Stanów Zjednoczonych były do tej pory bardziej działaniem politycznym, obliczonym chyba na przypodobanie się mocarstwowemu sojusznikowi. Wystarczy wspomnieć zakup samolotów myśliwskich F-16, co pod względem ekonomicznym, ale i prawie każdym innym było decyzją fatalną. I pewnie na karb faktu braku niepodległości można złożyć to, że nikt za to nie został surowo ukarany.

O ile znam się na sprawach wojskowych, to zakup takiej ilości czołgów nie czyni jakościowej różnicy w armii polskiej i oby czołgi spisywały się lepiej niż myśliwce F-16, bo jeśli miałoby być inaczej, to byłaby kolejna katastrofa. Doprawdy nie wiem czym się kierowano kupując te czołgi. Nie przemawiają za tym żadne względy ekonomiczne. W tej chwili w wojsku polskim są chyba trzy typy czołgów. Najstarsze to zmodernizowane modele jeszcze czołgów sowieckich, niemieckie Leopardy i teraz amerykańskie Abramsy. Moją wiedzę z eksploatacji dużych pojazdów czerpię z doświadczeń prezydenta Stalowej Woli i zakupu autobusów. Zakładam, że czołg jest bardziej skomplikowaną maszyną niż autobus, ale na pewno pewne podobieństwa w gospodarowaniu większą ilością tych pojazdów występują.

Po pierwsze najbardziej ekonomiczne gospodarowanie jest wtedy, gdy zarówno autobusy, jak i czołgi są jednego typu czy też marki. Mniejsze są wtedy koszty szkolenia obsługi technicznej, kierowców, zakupy części zamiennych i jeszcze kilka innych elementów mających wpływ na koszty eksploatacji i sprawność techniczną pojazdów. Z tych względów dążyłem do tego, żeby ujednolicać typ autobusów w komunikacji miejskiej. Rozumieli to również dyrektorzy miejskiego zakładu komunikacji.

Sądzę, że jest tak również z czołgami. Zatem dlaczego nie rozumieją tego generałowie, ministrowie i sam Jarosław Kaczyński? Pewnie znowu górę wzięły jakieś względy polityczne nad korzyściami ekonomicznymi i militarnymi. Czy było to na zasadzie, że trochę przy obsadzie ambasady strzelimy focha, ale nie gniewajcie się tak bardzo, bo przecież robicie świetny interes i tylko wy go robicie.

Jaki będzie skutek tego zamieszania? Ano jak już napisałem, Marek Brzeziński będzie ambasadorem, armia polska zostanie z cudacznie wyglądającym zasobem czołgów, a Amerykanie ostatecznie czy to sami, czy to zostawiając sprawę Niemcom wyegzekwują, co będą uważali za potrzebne. Dlaczego tak ponuro? Ano między innymi dlatego, że skoro Włodzimierz Putin ma tu mieć ogromną agenturę, to i tym bardziej Amerykanie wiedzą komu płacą, a przede wszystkim mogą jak od zawsze liczyć na nieodpłatne usługi dużej grupy pożytecznych idiotów przekonanych o nieomylności geopolitycznych koncepcji Zbigniewa Brzezińskiego.

Andrzej Szlęzak

Fot. Wikipedia Commons

 

Redakcja