PublicystykaŚwiatHegemoniczny monopol na przemoc

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Johna McAfee znaliśmy przede wszystkim jako twórcę jednego z pierwszych i popularnych niegdyś programów antywirusowych sprzedawanych pod marką jego nazwiska. Mniej mówiono o jego poglądach, działalności publicznej i inicjatywach podejmowanych przez niego w ostatnich latach.

Podobnie niewiele mówi się o podejrzeniach związanych z okolicznościami jego śmierci. A mają one fundamentalne znaczenie nie tylko dla rodziny, bliskich i sympatyków jednego z pionierów sektora IT.

John McAfee przyszedł na świat w brytyjskim Cinderford 18 września 1945 roku. Jego ojcem był amerykański żołnierz stacjonujący w Wielkiej Brytanii, a matką Brytyjka. Do końca życia podkreślał, że czuje się nie tylko Amerykaninem, ale również Brytyjczykiem. W 1967 roku ukończył studia matematyczne na Roanoke College w Virginii. Następnie podejmował pracę w szeregu firm z branży komputerowej, również w strategicznych instytucjach (NASA) i zakładach zbrojeniowych (Lockheed).

W latach 1980. zajmował się opracowaniem sposobów ochrony przed pierwszymi pojawiającymi się wówczas wirusami komputerowymi. W 1987 roku stworzył firmę McAfee Associates Inc. sprzedającą własne aplikacje antywirusowe. Ostatecznie wszystkich udziałów w odnoszącej coraz większe sukcesy rynkowe spółce pozbył się w 1994 roku; na kolejnych produktach sygnowanych jego nazwiskiem nie zostawiał już suchej nitki, irytując tym nowych właścicieli firmy.

W kolejnych latach John McAfee rozpoczynał i prowadził cały szereg projektów biznesowych w innych branżach, m.in. firmę Tribal Voice (producenta komunikatora PowWow), loty awionetkowe, firmę QuorumEx (ziołowe preparaty antybakteryjne), sektor nieruchomości, technologiczne start-upy, firmę Luxcore (handel kryptowalutami). Przez wszystkie te lata zajmował się również cyberbezpieczeństwem, wskazując na luki różnych systemów operacyjnych i urządzeń, a także na możliwości inwigilacji ich użytkowników. Przez lata mieszkał w różnych krajach; w ostatnim okresie m.in. w Belize.

Polityka

McAfee dwukrotnie ubiegał się o możliwość startu w wyborach prezydenckich, zabiegając o nominację z ramienia Partii Libertariańskiej. Istotnie, jego poglądy najbliższe były właśnie tradycyjnemu, amerykańskiemu libertarianizmowi: opowiadał się za legalizacją tzw. miękkich narkotyków, deregulacją i przejściem do mechanizmów totalnie wolnorynkowych, likwidacją elementów biurokratycznych w administracji amerykańskiej oraz rezygnacją z redystrybucji majątku.

Ostro sprzeciwiał się jakimkolwiek formom podatków federalnych, szczycąc się tym, że przez lata nie wypełniał deklaracji podatkowych. W polityce zagranicznej postulował rezygnację Stanów Zjednoczonych z interwencjonizmu i powrót do postawy izolacjonistycznej. Za pozbawione podstaw uznawał nawet operacje wymierzone przeciwko ugrupowaniom terrorystycznym poza granicami kraju; na stwierdzenie, że ludzie ci „chcą zabijać Amerykanów”, odpowiadał „nie kupuję tego”.

W kampanii wyborczej w 2016 roku zwracał uwagę przede wszystkim na zagrożenia dla prywatności Amerykanów poddanych inwigilacji przez instytucje rządowe: „Nie czuję się chroniony. Czuję się, jak wróg” – mówił m.in. o działaniach Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA). Z drugiej strony podkreślał, że zbliża się era wojen cybernetycznych, do których ówcześni czołowi kandydaci w wyścigu o Biały Dom (Donald Trump i Hillary Clinton) nie są przygotowani. „Trudno mi sobie wyobrazić, by wojnę cybernetyczną zdołało przetrwać więcej niż 1% z nas” – alarmował. Bezpieczeństwo narodowe polegać miało zatem, jego zdaniem, przede wszystkim na właściwym zabezpieczeniu przed atakami hakerskimi. McAfee podkreślał przy tym, że w tej sferze potencjalni przeciwnicy (Rosja, Chiny, Iran) dysponują znacznie lepszym przygotowaniem i umiejętnościami.

Choć próbował w pewnym okresie stworzyć własną partię polityczną (Cyber Party), ostatecznie decydował się na współpracę właśnie z libertarianami. Wcale nie tylko ze względów pragmatycznych. W jego wypowiedziach stale obecne jest przekonanie o znaczeniu wolności w hierarchii wyznawanych przez niego wartości. „Czym jest wolność? Wolność oznacza, że nasze umysły i nasze ciała należą wyłącznie do nas. Wolność znika tam, gdzie rządy decydują o tym, co jest dobre, a co złe, jeśli chodzi o rzeczy, które robimy ze sobą” – perorował na antenie Fox News.

W 2018 roku ponownie zgłosił zamiar udziału w kolejnych wyborach prezydenckich, rozpatrując możliwość utworzenia swojej własnej formacji, jednak ostatecznie decydując się na udział w prawyborach libertarian. Kampanię przed prawyborami prowadził z zagranicy, bo w styczniu 2019 roku okazało się, że wobec niego, jego żony oraz czterech współpracowników poważne zarzuty wysunąć mają amerykańskie służby podatkowe (IRS). Stworzył wówczas społeczność swoich zwolenników w oparciu o platformy operujące na rynku kryptowalut. Stał się też pierwszym pretendentem do udziału w amerykańskich wyborach prezydenckich prowadzącym kampanię z emigracji.

W Internecie zaczęły pojawiać się jego nagrania z nieokreślonych miejsc, gdzieś na wodach tropikalnych oceanów, po których żeglował swoim jachtem. W samych Stanach Zjednoczonych kampania miała polegać na tym, że jego zwolennicy nakładać mieli maski z jego podobizną i spotykać się w nich z wyborcami, mając jednocześnie na internetowych łączach samego kandydata. On sam krążył podobno gdzieś między Wenezuelą a Kubą; w pewnym momencie poinformował nawet, że jego sztab wyborczy mieścić będzie się w Hawanie. Wzbudził wówczas kontrowersje w szeregach samych libertarian, które wzrosły jeszcze, gdy w mediach społecznościowych podjął się obrony postaci Ernesto „Che” Guevary.

McAfee wyrósł podczas kolejnych kampanii wyborczych na prawdziwą gwiazdę amerykańskich libertarian, przyćmiewając bardziej zbliżonych do establishmentu kandydatów partii. Jeden z obserwujących jego występy i debaty z jego udziałem komentatorów oceniał, że przedsiębiorca w pewnym momencie stał się „figurą medialną i częścią popkultury; bez udziału Johna McAfee nikt nie oglądałby transmisji debat. Myślę, że dzięki byciu taką gwiazdą rockową jest on w stanie zrobić wiele”.

Śmierć w Katalonii

W wyniku kolejnych oskarżeń pod jego adresem wysuwanych przez amerykańskie władze John McAfee spędzał ostatnie lata w szeregu różnych krajów. Jesienią 2020 roku zatrzymany został w Hiszpanii. Amerykanie naciskali na jego jak najszybszą ekstradycję. Hiszpański sąd pierwszej instancji w końcu zgodził się na odesłanie ekscentrycznego biznesmena za ocean.

23 czerwca przebywający w areszcie pod Barceloną McAfee został znaleziony martwy w swojej celi. Oficjalnie przyjęta wersja mówi o popełnieniu przez niego samobójstwa przez powieszenie. Służby medyczne miały podjąć próbę jego reanimacji, jednak nie przyniosła ona skutku. W dniu śmierci dzwonił do żony, zapowiadając, że zadzwoni jeszcze raz wieczorem. Oboje przygotowywali się do zażalenia postanowienia ekstradycyjnego, a on sam planował przeprowadzenie batalii prawnej we wszystkich możliwych instancjach. Postanowienie hiszpańskiego sądu o ekstradycji nie było prawomocne i prawnicy twierdzili, że postępowanie przed instancją odwoławczą zajmie jeszcze długie miesiące.

W oficjalną wersję o samobójczej śmierci od samego początku nie wierzyła żona ściganego przez amerykańskie służby Amerykanina, Janice McAfee. To ona i reprezentujący ją w sprawie hiszpański prawnik Javier Villalba walczą dziś konsekwentnie o przeprowadzenie obiektywnego, niezależnego śledztwa w sprawie okoliczności śmierci Johna McAfee. Tym bardziej, że pojawiają się kolejne informacje budzące poważne wątpliwości co do jakości i rzetelności prowadzonego postępowania. Po prawie dwóch tygodniach od tajemniczej śmierci w celi, okazało się, że przy McAfee’m odnaleziono list pożegnalny, o którego istnieniu nikt wcześniej nie informował.

Zdaniem Janice McAfee, „Historia o ‘samobójstwie’ Johna została spreparowana i upubliczniona jeszcze przed tym, jak ja i jego adwokaci zostaliśmy poinformowani o jego śmierci. Brakuje mi słów, by opisać, jak wściekła byłam z powodu tego, że dowiedziałam się o wszystkim z postów na Twitterze. (…) Teraz z kolei pojawiają się wiadomości, że w jego kieszeni został odnaleziony ‘list pożegnalny’, o którym nikt nie mówił, gdy odbierałam z więzienia jego rzeczy, a na dodatek informacja ta została też ujawniona mediom, zanim dowiedziałam się o tym ja i adwokaci”.

Zwraca uwagę również to, że osobliwe błędy popełniły służby prokuratorskie już na samym początku śledztwa. Nie przeprowadzono m.in. badań toksykologicznych zwłok (nasuwa się analogia z podobnie zagadkową śmiercią Andrzeja Leppera w 2011 roku). Janice McAfee ma ewidentne podstawy do tego, by publicznie zwracać uwagę na wszystkie te niejasności. „Śledztwo w sprawie śmierci Johna nadal trwa i będę dzieliła się wszelkimi informacjami, jak tylko będę mogła. Do czasu jego zakończenia nie przyjmuję wersji o ‘samobójstwie’, która rozpowszechniania jest przez podobne do złośliwego raka media głównego nurtu. Nie wolno ufać ani im, ani ich anonimowym źródłom” – dodaje wdowa zmarłego.

Agresja byłego hegemona

Historia zagadkowej śmierci Johna McAfee nie jest jedyną sprawą tego rodzaju, w których liczne poszlaki wskazywać mogą na działania służb i organów amerykańskich. Mówiąc o Stanach Zjednoczonych, musimy pamiętać, że jest to państwo, które dokonywało nielegalnych porwań i uwięzień obywateli innych krajów (np. Guantanamo), torturowało ludzi w tajnych ośrodkach (np. tych na polskich Mazurach), dokonywało aktów terroryzmu państwowego na całym świecie (np. zabójstwo gen. Kassema Suleimani w Iraku), prześladowało własnych obywateli korzystających z wolności słowa (np. Edward Snowden) i tępiło wszelkie formy krytyki swojej działalności wewnętrznej i międzynarodowej (np. Julian Assange). Wyliczankę tą kontynuować można w nieskończoność.

Brudne, nielegalne działania służb specjalnych nie są, rzecz jasna, specjalnością wyłącznie amerykańską. Właściwie każde państwo do realizacji polityki realizowanej przez swoje władze ucieka się czasem do działań bezprawnych, a niekiedy przestępczych. Instytucja państwa ma to do siebie, że realizuje swoje interesy (zazwyczaj utożsamiane z interesem klas rządzących lub ich zaplecza) wszelkimi sposobami. Rozliczane jest bowiem z efektywności zarządzania i realizowania swoich celów, a nie poziomu estetycznego czy etycznego swoich działań. Realistyczna ocena podstaw funkcjonowania dowolnego podmiotu politycznego prowadzi do całkowitej utraty złudzeń w tej sferze.

Istnieją jednak pewne granice, niezbyt ściśle zarysowane, obszarów, w których można sobie pozwolić na korzystanie z aparatu przymusu i organów przemocy do realizacji założonych celów politycznych. Te granice wyznaczane są przez poziom wytrzymałości i zaufania do danego państwa ze strony jego własnych obywateli, a także otoczenia międzynarodowego. Wydaje się, że Waszyngton już dawno poza wszelkie tego rodzaju ograniczenia wykroczył, rezygnując z jakichkolwiek hamulców i stosując przemoc bez prób czynienia tego w bardziej zawoalowany sposób. Przemoc amerykańska już dziś spowodowała spadek legitymizacji władz federalnych w społeczeństwie, które – biorąc pod uwagę jego tradycję i historię – od samego początku miało wszczepiony gen nieposłuszeństwa obywatelskiego i dystansu wobec centralizmu. Na coraz niższym poziomie znajduje się też zaufanie społeczeństw innych krajów wobec aspirujących niezmiennie do utraconej pozycji globalnego hegemona elit waszyngtońskich, czego dowodem są choćby wyniki przeprowadzanych regularnie badań instytutu Pew Research.

Nie znamy szczegółów okoliczności śmierci Johna McAfee i być może trzeba będzie pogodzić się z tym, że nigdy ich nie poznamy. Wiemy, że on sam wielokrotnie informował, iż być może ze względu na wiedzę, którą posiadał, w amerykańskich strukturach bezpieczeństwa niektórzy mogli być zainteresowani jego fizyczną likwidacją. Uprzedzał, że można spodziewać się upozorowania jego samobójstwa. Wykonał nawet w tym celu tatuaż z napisem „whackd” (slang. wykończony) i pisał, że spodziewa się wizyty sprawców swojego „samobójstwa”. Podobne informacje przekazywała jego żona.

Zwolennicy QAnon i inne środowiska antysystemowe za oceanem już dziś są przekonane, że doszło do zabójstwa wykonanego / zleconego przez amerykańskie służby specjalne. Media głównego nurtu i politycy establishmentu uznają to za absurdalne teorie spiskowe. Najbardziej racjonalną postawą jest przyjęcie, że w istocie nie dojdziemy prawdy na temat tego, co wydarzyło się w celi aresztu pod Barceloną 23 czerwca 2021 roku. Są jednak poszlaki, które nie pozwalają wykluczyć hipotezy o politycznie motywowanym zabójstwie.

Wyobraźmy sobie teraz, że cała sprawa dotyczy Aleksieja Nawalnego w Rosji, Wiktora Babaryko na Białorusi czy któregoś z pozbawionych wolności domniemanych opozycjonistów z szeregu innych krajów spoza tzw. Zachodu. Poszlaki tego rodzaju byłyby wystarczającym argumentem na rzecz wprowadzenia daleko idących sankcji personalnych i gospodarczych. Emancypacja spod dominacji atlantyckiego Zachodu wymaga reagowania w podobny sposób. Śmierć Johna McAfee powinna posłużyć za argument w Moskwie, Pekinie, Brukseli (?) do rozważania objęcia sankcjami rządu i gospodarki Stanów Zjednoczonych.

W takich sprawach obowiązywać powinna zasada symetrii. Dopóki nie usłyszymy o reakcjach świadczących o jej stosowaniu, możemy być pewni, że wciąż żyjemy w świecie, w którym reguły gry ustala może już nie hegemon, ale wciąż mocarstwo, któremu wolno więcej od wszystkich pozostałych i które w pełen hipokryzji sposób broni monopolu na pouczanie innych o prawach człowieka i praworządności, choć samo stanowi jaskrawy przykład ewidentnego odrzucania wszelkich standardów w tych dziedzinach.

Mateusz Piskorski

Fot. Wikipedia Commons

Myśl Polska, nr 29-30 (18-25.07.2021)

 

Redakcja