Panie generale, czy nawoływał Pan do puczu?
– To media uznały nasz list otwarty do prezydenta, rządu i parlamentu, czyli organów, które odpowiadają za ustawodawstwo i zarządzanie państwem, za jakiś apel. W rzeczywistości podzieliliśmy się tylko przygnębiającą diagnozą obecnej sytuacji Francji. Odpowiedzialna jest za nią cała klasa polityczna rządząca od czterech dekad, zarówno prawica, jak i lewica. Podstawowym problemem jest imigracja, która zaczęła się pod koniec lat 1960., a następnie nasiliła jeszcze bardziej w wyniku akcji łączenia rodzin. Początkowo wszyscy myśleli, że imigranci zarobkowi po kilku latach spędzonych w Europie i we Francji powrócą do swoich krajów. Wkrótce, za rządów prezydenta Valéry’ego Giscarda d’Estainga i premiera Jacquesa Chiraca, przyjęto jednak ustawę o łączeniu rodzin z 29 kwietnia 1976 roku. Naszym politykom zabrakło dalekowzroczności będącej istotą wszelkiej polityki, a także troski o dobro wspólne oraz interes państwa i narodu, elementarną rację stanu. Początkowo była to po prostu krótkowzroczność, później nierozumienie konsekwencji, a następnie brak odwagi. Pojawiła się również tendencja do zamykania oczu na rzeczywistość. Dziś politycy swoim zachowaniem pogarszają jeszcze bardziej sytuację. Uznaję to za kolaborację. Obecnie już nie tylko w wielkich miastach, ale również w mniejszych ośrodkach zdarzają się zamieszki trwające przez wiele nocy i obejmujące całe dzielnice. Zradykalizowani osobnicy deklarują otwarcie, że walczą z policją i żandarmerią na śmierć i życie.
Naszym listem otwartym chcieliśmy zwrócić uwagę na fakt, że – jeśli politycy nadal będą tak postępować – w nieunikniony sposób staniemy przed obliczem starć zbrojnych, a może nawet wojny domowej. Dotychczas Francuzi przyjmowali wszystkich imigrantów. Dziś cierpią z powodu sytuacji, która stała się dla nich nie do zaakceptowania. Cieszmy się, że jak do tej pory nie bronią się z użyciem przemocy. Obawiam się, że to się może jednak zmienić, jeśli kontynuowana będzie obecna polityka. Najlepiej poinformowany w tej sferze człowiek w kraju, minister spraw wewnętrznych, którym przez rok był socjalista Gérard Collomb, mówił po swojej dymisji, że sytuacja jest bardzo ciężka, ludzie jeszcze żyją obok siebie, ale wkrótce będą występować przeciwko sobie z otwartą wrogością. W naszym liście otwartym wyraziliśmy takie właśnie przekonanie. Mamy tego dość. Niektóre środowiska potraktowały naszą inicjatywę instrumentalnie. Zredukowały ją do „apelu generałów”, choć jest oczywiste, że pod listem podpisali się mundurowi różnych stopni, którzy przez wiele lat służyli swojemu krajowi. Sam służyłem państwu i narodowi przez czterdzieści lat i mam prawo, podobnie jak pozostali sygnatariusze, zrezygnować z milczenia w obecnej sytuacji.
Czy spodziewał się Pan takiego oddźwięku medialnego?
– Nie oczekiwaliśmy, że nasz list otwarty wywoła taką falę zainteresowania w mediach. Wiemy, że list dotarł do pani minister obrony i naczelnego dowódcy; przyjęli go do wiadomości, lecz nie chcieli reagować, bo uznali to za zbędne i obawiali się, że ich odpowiedź mogłaby zostać wykorzystana w mediach przeciwko nim. W kolejnych dniach do listu odniosło się dwoje polityków. Przewodnicząca Zjednoczenia Narodowego i jego kandydatka w wyborach prezydenckich Marine Le Pen stwierdziła, że podziela nasz punkt widzenia i zaapelowała do nas o wsparcie jej kampanii wyborczej w 2022 roku. Odezwał się też Jean-Luc Mélenchon z Francji Niepokornej. Każdy, kto zna skrajną lewicę, a szczególnie „niepokornych” i ich lidera, wie, że są oni walczącymi z religią, antychrześcijańskimi antyklerykałami. Ludzie ci czują więź wyłącznie z tymi religiami, które są totalnie przeciwne naszej, zdecydowanie nam wrogie. W oczywisty sposób zabiegają o poparcie klienteli wyborczej wśród francuskich muzułmanów, całkiem sporego segmentu elektoratu. Mélenchon złożył już zawiadomienie do prokuratury, w którym określa generałów mianem puczystów i buntowników. Prokuratura odrzuciła jednak to zawiadomienie jako bezpodstawne. Cała ta historia znakomicie ilustruje manewry naszych pozbawionych dalekowzroczności polityków. W szczególności obecny prezydent i jego rząd nie wykazują żadnej woli zmiany obecnej polityki. Można się o tym przekonać na przykładzie tzw. ustawy przeciwko separatyzmowi, w której pojęcia „islamizm” i „separatyzm” nie są już łączone. W ten sposób sama ustawa nie służy już celom, dla realizacji których została uchwalona. W związku z tym na ulice wyszli paryscy policjanci. Ich oburzenie można łatwo zrozumieć.
Tak, i mają przy tym poparcie ministra spraw wewnętrznych…
– …to wynika z czystej, niezdrowej kalkulacji rządu, prawdopodobnie przy akceptacji prezydenta. Powodem demonstracji jest to, że funkcjonariusze mają stracić możliwość wykonywania swych zadań w dzielnicach, w których króluje przemoc. Tam już mamy do czynienia nie tyle z przemocą dzielnicową, co z partyzantką miejską. Egzekwowanie prawa to nadrzędne zadanie państwa. Funkcjonariusze policji widzą tą bezsilność, szczególnie zwalczając przemoc i handel narkotykami.
I co powinno w tej sytuacji robić państwo?
– Potrzebna jest wola polityczna, by podjąć kroki w kierunku bezwzględnego przywrócenia prawa i porządku. Bez gwarancji bezpieczeństwa, nie możemy mówić o żadnych wolnościach obywatelskich. Zapewnienie go to rola polityki.
Czy jednak sądzi Pan, że wszystko to wynik braku kontaktu polityków z rzeczywistością, czy może realizacja planu osłabienia państwa, pogrążenia go w chaosie? W demokratycznych Stanach Zjednoczonych widzimy kolejne kroki w kierunku zachwiania porządku publicznego. Widzimy je też w Europie, choćby na przykładzie rozbrojenia policji w Villejuif w regionie Île-de-France…
– Zgadza się. Istnieje taka tendencja. To dlatego nie mogę już dalej milczeć, zamierzam wystartować w wyborach prezydenckich. Nie możemy już dłużej tolerować masowej imigracji pozaeuropejskiej pochodzącej z cywilizacji jednoznacznie wobec nas wrogiej. Trzeba zacząć słuchać ludzi. Tymczasem nasze elity polityczne niezdolne są do wyobrażenia sobie, co może się stać, do jakich dramatów może dojść. Jeśli nic się nie zmieni, w nieunikniony sposób zmierzać będziemy w kierunku libanizacji naszego kraju, o której napisaliśmy w liście. Termin „libanizacja” oznacza, że żyjemy w totalnie skorumpowanym systemie, stworzonym przez oligarchię finansową. Ta grupa, ograniczona liczebnie kasta działa wyłącznie we własnych interesach, żerując nie tylko na narodzie francuskim, ale i na innych narodach. Wyraźnie pokazuje to potraktowanie prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa: jeśli nie wybuchłaby epidemia COVID-19, zostałby on wybrany zdecydowaną większością na kolejną kadencję…
Gdyby nie wybory korespondencyjne…
– Tak, oczywiście. Bilans czterech lat jego prezydentury w gospodarce był znakomity, jednak wszystkie media były przeciwko niemu. CNN robił wszystko, by kopać pod nim dołki. U nas jest podobnie. Mamy prezydenta, który jest ucieleśnieniem skorumpowanego systemu. Nie chce on dostrzec dramatów, które mogą się wkrótce zdarzyć, spychając Francję w przepaść. Aby uratować kraj, trzeba przywrócić prawo i porządek, a także suwerenność narodową. Narzuca się nam dyrektywy Unii Europejskiej. UE działa wbrew swej pierwotnej misji, wbrew interesom narodów europejskich, ignorując ich potrzeby i oczekiwania. Nikt ich nie pytał o przyzwolenie na imigrację. Inwazja, która zaczęła się w 2015 roku nadal trwa. Imigranci to głównie mężczyźni w wieku od 15 do 50 lat, czyli zdolni do walki. W pierwszej kolejności przyjeżdżają tu z przyczyn ekonomicznych, bo ich ojczyste kraje w związku z tamtejszą cywilizacją są zacofane, ale jednocześnie prowadzą działalność misjonarską w swoich środowiskach i roznoszą islamistyczny radykalizm. Dlatego nie powinni być tu mile widziani. To oczywiste, że imigranci to ludzie, którzy mogą zostać użyci przeciwko nam.
Z drugiej strony mamy jednak wielu przybyszów arabskich, tureckich czy afrykańskich jest tu od dwóch czy trzech pokoleń, prowadzą swoją niewielką działalność gospodarczą czy gastronomiczną w północnowschodnich dzielnicach Paryża, w Berlinie, nie chcą mieć nic wspólnego z uczestnikami tej inwazji. Przeciwnie, wielu z nich uważa, że Europa przyjmuje wyrzutków z ich krajów ojczystych…
– Tak, absolutnie. Ci przybysze normalnie pracują, są zintegrowani, żyją, jak pozostali obywatele. Zdają sobie sprawę, że pochodzą z tej samej kultury, co obecni najeźdźcy i obawiają się, że staną się ich ofiarami. Zasadniczo wszyscy ci, którzy przyjechali tu w latach 1970., są już zintegrowani. Ci, którzy przybyli po roku 2000 – wręcz przeciwnie. Oni myślą, że historia zaczęła się wraz z nimi, gdy tymczasem kraje europejskie mają tysiącletnie dzieje, których pamięci muszą bronić.
Znakomitą ilustracją problemu imigracji jest przykład Turków. Jak mawiał Eric Zemmour, przy pewnej liczbie ilość przechodzi w jakość. Ta jakość oznacza, że mają swój pogląd na sprawy i ciężko jest z nim walczyć. Wrodzy wobec nas przywódcy, jak nowy sułtan Recep Erdogan, wykorzystują ich jako środek nacisku. W czasach prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego albo Françoisa Hollande’a, nie pamiętam dokładnie, pozwolono mu na wygłoszenie w Strasburgu przemówienia do mieszkających we Francji Turków, w którym stwierdził, że asymilacja to zbrodnia przeciwko ludzkości. Żyjący zagranicą Turcy mają być praktykującymi muzułmanami i mieć wiele dzieci. Od czasu tych wypowiedzi nic się nie zmieniło. Erdo?an zrozumiał, że demografia jest najskuteczniejszą bronią przeciwko Europie. Jeśli nasi przywódcy tego nie zrozumieją, zmierzać będziemy w kierunku katastrofy.
Czy jednak jesteśmy w stanie w sposób realistyczny rozmawiać o jakiejś alternatywie dla życia pod jednym dachem z muzułmanami? Uważam koncepcję reemigracji podnoszoną przez dużą część prawicy za mało realistyczną. Europa nie ma już dość sił moralnych, by oglądać telewizyjne obrazki z takiego procesu…
– Sądzę, że wszystko to kwestia wizji długofalowego rozwoju kraju. Model francuski polega od stuleci na asymilacji. Aż do lat 1990. to właśnie jemu przyznawano największą wartość. Później zaczęła się imigracja przesiedleńcza. Jej uczestnicy nie chcą się asymilować.
Jednak jeszcze do niedawna większość imigrantów do Francji pochodziła z krajów europejskiego kręgu cywilizacyjnego. Wyznawali podobną religię, wchodzili w związki małżeńskie z Francuzami. W przypadku muzułmanów nie jest to możliwe. Jeśli chcą wyjść za mąż lub się ożenić, mogą to zrobić wyłącznie z muzułmanami, ewentualnie przekonać partnera do konwersji. Czy zatem nie jest pozbawionym realizmu stwierdzenie, że wyznawcy islamu muszą się asymilować? Religia jest przecież czymś silniejszym od ziemskiej polityki, bo traktuje o nieśmiertelności duszy.
– Dopóki przybysze są mniejszością, nie stanowią problemu. Jedną z cnót Europy jest to, że zawsze otaczała opieką mniejszości. Do tej pory dorobek ludzkości opierał się na tym, że Europejczycy są Europejczykami, a Afrykanie Afrykanami. Jednak wraz ze zjawiskiem masowej imigracji przeżywamy dziś zalew ludzi wywodzących się z wrogo do nas nastawionej cywilizacji skłonnej do grabieży. Stoimy na rozdrożu. Jeśli będziemy postępować tak, jak dotychczas, Francja wkrótce nie będzie już Francją, a Europa nie będzie Europą. Osobiście zupełnie nie zgadzam się z Marine Le Pen, która twierdzi, że islam przystaje do republiki. Gdy przeczytamy święte księgi islamu, Koran, sunny, uświadomimy sobie, że islam to nie tylko religia, lecz raczej system polityczno-prawno-religijny, któremu każdego dnia podporządkowani są wierzący. Mamy np. w Koranie fragment, w którym ustanawia się zasady konstytucji państwa islamskiego oparte na postulacie wymordowania wszystkich niewiernych. Nasi przywódcy popełniają ogromny błąd, ignorując te fakty i porównując islam do chrześcijaństwa czy judaizmu.
Twierdzę, nie zapominając poglądu Marine Le Pen, że islam jest sprzeczny z zasadami republikańskimi, ale mi republika jest obojętna; powiem raczej, że islam sprzeczny jest z Francją. Nasi politycy nawet nie wypowiadają słowa „Francja”. Dla mnie jednak Francja jest jedynym, co się liczy. Islam jest też niezgodny z demokracją, bo nie dopuszcza do rozdziału religii od państwa. To przeciwieństwo naszego rozumienia państwa. W islamie to Allach jest autorem wszelkich praw, a człowiek nie może ich zmieniać. W demokracji to ludzie ustanawiają prawa w parlamencie. To sprzeczność nie do pogodzenia.
Na Zachodzie też miewamy konfliktu pomiędzy prawem ludzkim, stanowionym, a boskim, gdy to ostatnie sprzeczne jest z prawem naturalnym…
– Tak, zgadza się. Mamy jednak zasadę, że oddajemy cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie. Zasada ta wywodzi się z religii chrześcijańskiej. Na dodatek mamy jeszcze problem braku równości między kobietą a mężczyzną w islamie. To też jest nie do pogodzenia z naszą cywilizacją.
Co musi się zmienić w naszej polityce?
– Po pierwsze musimy wiedzieć, czego naprawdę chcemy. Chodzi już nie tylko o nas samych i o nasze dzieci, lecz raczej o nasze wnuki, przyszłe generacje i to, co chcemy im pozostawić. Islam jest nie do pogodzenia z republiką. Mamy na naszym terytorium wywrotowo nastrojoną mniejszość, którą musimy powstrzymać. Dwie cywilizacje nie mogą współistnieć na tak niewielkiej przestrzeni. Wystarczy spojrzeć na kraje muzułmańskie, żeby zrozumieć, że nie ma w nich miejsca dla innowierców. Jeśli dalej będziemy iść w tym kierunku, za chwilę okaże się, że padniemy ofiarą podboju. Nowi przywódcy polityczni muszą mieć zdecydowaną wolę zmiany obecnej polityki środkami mieszczącymi się w granicach państwa prawa. Polityka jest instrumentem stanowienia prawa, które jest wyłącznie instrumentem realizacji celów politycznych. Prawo nie może dalej ewoluować w kierunku od niej niezależnym. Posłowie i senatorowie muszą przyjmować ustawy. Te ustawy muszą być potem przestrzegane.
Jakie konkretne kroki ma Pan na myśli?
– Na przykład, o likwidacji zasady ius solis i podwójnego obywatelstwa. Obie wymierzone są przeciwko naszym interesom. Trzeba też skończyć z faworyzowaniem przez instytucje socjalne pewnych grup obywateli. To one stanowią podstawę o przyjeździe to Francji dla każdego, kto decyduje się na to ze względów materialnych. Nielegalni imigranci muszą zostać z naszego kraju deportowani. Surowe kary powinny czekać tych, którzy obecnie nielegalnie ich zatrudniają, co zresztą przewidują już obecne przepisy. Na kraje ich pochodzenia trzeba wywrzeć nacisk, by zgodziły się na ich przyjmowanie z powrotem. Mamy takie możliwości. Oczywiście, podjęcie tych działań zajęłoby jakiś czas, lecz musimy zrobić wszystko, by powstrzymać imigrację muzułmańską. W szczególności dżihadyści z francuskimi paszportami muszą być pozbawiani francuskiego obywatelstwa. To nie są żadne gwałtowne środki, lecz zgodne z prawem działania, które można podjąć na poziomie parlamentarnym. Taki mam plan.
Czy powinniśmy również kontrolować treść piątkowych nabożeństw w meczetach, jak robią to władze większości krajów muzułmańskich?
– Islam jest z natury polityczny. Wszystkie raporty służb bezpieczeństwa na ten temat są naprawdę alarmujące. Odpowiedzialni politycznie za sytuację zdają sobie z tego sprawę, nie chcą jednak powiedzieć prawdy. Mamy we Francji około 1400 meczetów, spośród których około 500 znajduje się pod wpływem Braci Muzułmanów, salafitów, ruchu misyjnego Tâbligh czy tureckiego ruchu Millî Görüş, które powinny być trwale zamknięte. Służby zdają sobie sprawę, że wygłaszane są w nich polityczne kazania, a ich słuchacze poddawani są radykalizacji. Zawodzi jednak polityka. W ciągu ostatnich miesięcy zamknięto pięć, sześć meczetów. Po sześciu miesiącach zazwyczaj pojawia się w nich nowy imam i są ponownie otwierane, także państwo rozwiązuje problem jedynie doraźnie. Sądzę, że nie tylko meczety, ale również organizacje rządowe, przez które płynie strumień finansowania, odgrywają tu istotną rolę. Tak, bez wątpienia. To skandal, że organizacje finansowane przez globalistów współdziałają, szczególnie w Libii, z handlarzami ludźmi. A politycy tacy, jak burmistrzowie Paryża i Bordeaux wpłacają na te organizacje dziesiątki tysięcy euro, wykorzystywane następnie do przerzutu nielegalnych imigrantów.
Do tego kościoły, zarówno katolicki, jak i ewangelicki, wspierają coraz częściej handel ludźmi. Ewangelicy wypożyczyli nawet statek do ich przerzutu…
– To, że wielu chrześcijan, kierując się miłosierdziem, chce sprowadzać tu obcych, to być może największa słabość naszej religii. Wystąpienia obecnego papieża na ten temat różnią się od poglądów jego dwóch poprzedników. On wcale nie dostrzega zagrożenia związanego z masową imigracją.
Jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Unia Europejska?
– UE w ogóle nie strzeże swych granic zewnętrznych. Schengen powstało z myślą o przepływie osób wewnątrz unii, a nie po to, by otwierać granice przed nielegalnymi imigrantami. A tak właśnie się dzieje od 2015 roku. Agencja Frontex musi zostać uzbrojona, by mogła skutecznie przeciwdziałać napływowi imigrantów na terytorium Europy. Europejscy decydenci nie chcą przyjąć do wiadomości, że w grudniu 2014 roku tzw. Państwo Islamskie ogłosiło plan zemsty za udział Europy w wojnie w Syrii i w Iraku. Zgodnie z zapowiedzią, liczba imigrantów organizowanych przez tą organizację wzrosła w ciągu mniej niż sześciu miesięcy z 500 tys. do 1,3 mln. UE na to nie reaguje, poza krajami Grupy Wyszehradzkiej, które postanowiły podjąć próbę ochrony swych granic. Przykładowo, dwóch spośród ośmiu dżihadystów, którzy stali za atakiem terrorystycznym 13 listopada 2015 roku w Paryżu, przybyło w ramach tej fali imigracji 5 października 2015 roku z Turcji do Grecji. To oznacza, że już wtedy tzw. Państwo Islamskie miało rozbudowaną na kontynencie europejskim sieć umożliwiającą przerzucanie ludzi z Grecji do Paryża, by tam mogli zrealizować swoją misję.
A czy we francuskich służbach bezpieczeństwa są nielojalne osoby?
– Oczywiście, siły bezpieczeństwa zostały zinfiltrowane. Taka jest rzeczywistość. Ich kondycja jest odzwierciedleniem sytuacji w kraju. Wielu muzułmańskich funkcjonariuszy jest całkowicie lojalnych i zasymilowanych. Są jednak również inni. Dużym problemem są osoby z podwójnym obywatelstwem. Jest dla mnie niezrozumiałe, jak armia może coś takiego tolerować, szczególnie, gdy dana osoba pochodzi z kręgu kulturowego nam wrogiego. Szokuje mnie także to, że mamy ministrów i parlamentarzystów z podwójnym obywatelstwem. Co się stanie w przypadku konfliktu? Słyszeliśmy niedawno wypowiedź algierskiego ministra, że Francja jest dla nich tradycyjnym, odwiecznym wrogiem. Kilka lat temu mieliśmy przypadek żołnierzy, którzy odmówili wyjazdu do Afganistanu, bo nie chcieli walczyć przeciwko swoim „braciom”. Należy znieść podwójne obywatelstwo.
Czy model izraelski, w którym nie dopuszcza się do pracy w służbach bezpieczeństwa muzułmanów, byłby jakimś rozwiązaniem?
– Nie widzę sensu w takim podejściu, bo mamy dostatecznie dużą liczbę francuskich muzułmanów całkowicie zasymilowanych. Nie powinniśmy tworzyć podziałów etnicznych. Byłoby to kontrproduktywne i niebezpieczne. Wystarczą działania, które proponuję: zatrzymanie masowej imigracji, odwrócenie kierunków migracyjnych i zapobieżenie im w przyszłości.
Rozmawiał Rudolf Erdmann.
Gen. Antoine Martinez (ur. 1948 w Oranie) – generał francuskich sił powietrznych, sygnatariusz listu uznanego przez część mediów i polityków za apel o przeprowadzenie radykalnych zmian w polityce Francji, zapowiedział udział w wyborach prezydenckich 2022 roku.
Myśl Polska, nr 25-26 (20-27.06.2021)