PolskaZ pogranicza Kurpi i Mazur

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Przyjeżdżam tutaj od 30 lat. Kurpie, Puszcza Piska, południowe Mazury. Uwielbiam te ciemne sosnowe i świerkowe lasy z brukowanymi alejami dębów i lip. Wokół jest mnóstwo magicznych miejsc: pozostałości huty żelaza w Wądołku, kamienny krąg Galindów pod Kumielskiem czy Góra Wieżowa pod, tym razem, Kumelskiem. Przez te lata okolica zmieniła się.

Coraz trudniej rozpoznać różnice pomiędzy byłymi Prusami Wschodnimi  a Rzeczpospolitą. Wcześniej tereny poniemieckie wyraźnie odznaczały się czerwonymi dachówkami (holenderkami) na domach z czerwonej cegły i poustawianymi w rzędach kochówkami. Dziś zaczyna  dominować po obu stronach architektura z okładki „Muratora” i jak to mówią, każdy wuj na swój strój. Szkoda drewnianej architektury charakterystycznej dla Kurpi, ale też wsi poniemieckich (mazurskich) położonych przy granicy. Choć nie dziwię się ludziom, że chcą mieszkać w nowych domach. Nie w skansenie. Bez zachęt ze strony państwa lub samorządu trudno wymagać od mieszkańców tych terenów, by pielęgnowali przeszłość architektoniczną, szczególnie, że tożsamość regionalna jest tutaj na niskim poziomie.

W dworku pod Kolnem pani serwuje mi kartacze (miejscowi nazywają je kołdunami) i mówi „u nas na Podlasiu to typowe danie”. Pytam, jakie to Podlasie? Przecież to Kolno – historyczne  Mazowsze. Nie ma tu cerkwi, mniejszości białoruskiej. Zmieszana odpowiada, „no ale województwo podlaskie”. Może i województwo, ale nic poza tym.

Po drugiej stronie granicy, przy drodze do Orzysza zatrzymuję się w zajeździe. Właścicielka serwuje również kartacze, tym razem „po mazursku” (przywędrowały tutaj wraz z przesiedleńcami z Podlasia i Litwy). Spoglądam na kobietę. Ubrana jest w ludowy strój, jakby z Cepelii. Pomieszanie różnych stylów. Trochę, jakby góralski, może łowicki. Mówi, że to po mazursku, ale bardziej przypomina Babę-Jagę niż Mazurkę. Taka jej interpretacja. W poszukiwaniu swojej lokalnej tożsamości, może błądzi – jej prawo. Choć zastanawiam się właściwie, do czego miałaby się odwoływać? Do pomnika Otto von Bismarcka, który stał na rynku w Piszu przed wojną? Do tych Mazurów, którzy głosowali, jak jeden mąż przeciwko Polsce w czasie plebiscytu 1920 roku? Albo za Adolfem Hitlerem w wyborach do Reichstagu w 1933 roku?

Tutaj na pograniczu po stronie mazurskiej okolice były zasiedlane głównie przez Kurpiów i innych osadników z Ziemi Kolnieńskiej. Ich lokalna tożsamość budowana jest często na poczuciu swoistej dumy z mieszkania na terenach poniemieckich (w domyśle lepszych, bogatszych, ładniejszych i modnych) i wstydu związanego z pochodzeniem z Kurpiowszczyzny bądź Kolna i okolic. Biedne, zacofane i brzydkie Kurpie  vel „ciepłe kraje” lub „Afryka”, jak nazywają ironicznie swoją byłą małą ojczyznę. Teraz nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością.

Między Kolnem i Piszem zacierają się różnice. Tempo rozwoju tego pierwszego wydaje się jakby szybsze. Miasto przygotowało tereny inwestycyjne dla firm produkcyjnych i usługowych. Widać dobrze sporządzony plan zagospodarowania przestrzennego oraz zaangażowanie gospodarcze. Kiedyś Kolno było totalną dziurą, miejscem przeklętym z koszmarną przeszłością mordu na Polakach wyznania mojżeszowego, rozstrzelanych w pobliskich lasach. Miejscem, gdzie nad biednymi parterowymi chałupami unosiła się aura beznadziejnej prowincji, Polski B.

Pisz z kolei jest dwukrotnie większą miejscowością, którą jeszcze 30 lat temu trudno było porównywać do typowo rolniczego Kolna. Choć po wojnie zniszczony prawie w 70%, został szybko zasiedlony i odbudowany. Jego rozwój w dużej mierze zależy od wybudowania nowej infrastruktury turystycznej, w tym żeglarskiej. Ważna jest udrożnienie rzeki Pisy, która jest główną drogą wodną na jeziora mazurskie.

Wracam do miejscowości po obu stronach granicy. Turośl polska i ta pruska. Do tej pruskiej Polacy jeździli jeszcze przed wojną na roboty. Była to osada, co prawda nie gminna, ale w latach 30. XX wieku zamieszkała przez około 1000 osadników (znana z brawurowej akcji Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, które pomściły tam, w sierpniu 1943 roku rzezie Polaków na Białostocczyźnie). Widać różnice w bogactwie domów  i samochodów oraz w dostępie do sklepów. Tym razem na korzyść polskiej Turośli. Ta pruska  została pozostawiona jakby sama sobie.  Pustoszeje, choć zabudowywana jest gdzieniegdzie domkami turystów. Nie ma już sklepu, wiejskiej dyskoteki. Jest za to kościół.

Może to sprawiedliwość dziejowa. A może po prostu nie ma miejsc przeklętych, skazanych na zawsze na wykluczenie. Wszystko zależy od człowieka. Nie ma nieśmiertelnego genius loci. Nie ma Boga, który podpowie nam szczęśliwe liczby w totolotku.

Radosław Barwin Zagórski

Autor jest prorektorem Wyższej Szkoły Współpracy Międzynarodowej i Regionalnej im. Zygmunta Glogera w Wołominie, nauczycielem akademickim, wykładowcą prawa karnego.

Myśl Polska, nr 21-22 (23-30.05.2021)

Redakcja