OpinieŚwiatGlobalna Brytania, czyli ambicje brytyjskich jastrzębi

Wspomoz Fundacje

Gdy dochodzi do pierwszych prób dialogu na linii Moskwa – Waszyngton (rozmowa ministrów spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa i Anthony’ego Blinkena w Rejkiawiku), rolę głównego oponenta Rosji w świecie anglosaskim zdaje się przejmować Wielka Brytania. Świadczą o tym bezprecedensowe oświadczenia brytyjskiego sekretarza obrony Bena Wallace’a.

Wallace wypowiedział się w związku z kolejnymi przypadkami obecności okrętów rosyjskiej marynarki wojennej w pobliżu Wysp Brytyjskich, które – według niego – mają „okrążać całe wybrzeże Brytanii”. Rosja została przez niego określona mianem „zagrożenia numer jeden”. Rosjanie mają przeprowadzać „liczne operacje wymierzone świadomie przeciwko Wielkiej Brytanii”, o czym świadczyć ma m.in. obecność rosyjskiego okrętu podwodnego typu 877 na Morzu Irlandzkim. „Próbowaliśmy doprowadzić do deeskalacji za pomocą różnych metod, ale dopóki Rosja nie zmieni swej postawy, trudno powiedzieć do czego jeszcze może dojść” – dodał. W ten sposób brytyjski polityk jednoznacznie zdefiniował stosunek Londynu do Moskwy, w praktyce deklarując otwartą wrogość.

Tradycyjna wrogość

Właściwie trudno znaleźć w historii jakiś okres, w którym relacje rosyjsko-brytyjskie wolne byłyby od konfliktów i sporów. Warto pamiętać, że jeszcze w XIX wieku Londyn prowadził politykę ekspansji na kierunku środkowoazjatyckim, ścierając się w tym regionie z Imperium Rosyjskim. Później były konsekwentne próby uderzania w rosyjskie „miękkie podbrzusze”, przede wszystkim na Kaukazie Południowym. Już po rozpadzie Związku Radzieckiego to właśnie Brytyjczycy byli jedną z głównych sił inspirujących separatyzm czeczeński i radykalne ugrupowania wahhabickie na obszarze samej Rosji.

Nieprzypadkowy jest też fakt, że to właśnie w Zjednoczonym Królestwie bezpieczne schronienie na emigracji znajdowali przewerbowani przez wywiad MI6 byli funkcjonariusze służb rosyjskich (Aleksandr Litwinienko, Siergiej Skripal). Wrogość polityczna wiązała się jednak z licznymi więziami biznesowymi i finansowymi. Tyle, że więzi te dotyczyły nierzadko w pierwszej kolejności oligarchów opozycyjnych wobec Kremla (Borys Bieriezowski, a obecnie Michaił Chodorkowski). Potentaci finansowi nieskonfliktowani z Moskwą mogli jeszcze niedawno również cieszyć się statusem rezydentów brytyjskich (np. Roman Abramowicz), w zamian za wielomilionowe inwestycje. W ciągu ostatnich kilku lat Londyn zdecydował się jednak na stopniowe wypieranie ich ze swego obszaru podatkowego.

Rozłam w obozie anglosaskim?

Nawet jeśli uznamy, iż rację ma niderlandzki politolog prof. Kees van der Pijl, pisząc o istnieniu globalnego, anglosaskiego heartlandu finansowego definiującego kształt neoliberalnej globalizacji i próbującego zapobiec realizacji wizji świata wielobiegunowego, pomiędzy nowojorską Wall Street a londyńskim City mogą pojawiać się przejściowe zgrzyty i nieporozumienia. Może jednak równie dobrze chodzić o wyreżyserowany i uzgodniony wcześniej podział ról. Jak jest tym razem?

Z jednej strony wypowiedź Wallace’a pojawiła się w momencie szczególnym. Po spotkaniu Ławrowa z Blinkenem w Islandii, pojawiły się nadzieje na wznowienie dialogu rosyjsko-amerykańskiego. Prawdopodobnie sygnałem do jego startu będzie spotkanie prezydentów Władimira Putina i Joe Bidena, do którego dojść może w najbliższych miesiącach. Perspektywa ta mogła zostać uznana przez Londyn za zagrożenie pozycji brytyjskiej, a jednocześnie szansę na przejęcie roli głównego jastrzębia atlantyckiego Zachodu w konfrontacji z geopolityczną Eurazją. Szansa wiąże się z momentem osłabienia Waszyngtonu kryzysem wewnętrznym po ostatnich wyborach prezydenckich oraz rosnącymi podziałami społecznymi wśród Amerykanów.

Globalna Brytania

W niektórych kręgach politycznych i wśród decydentów w Londynie pojawiają się coraz częściej ambicje przywrócenia Zjednoczonemu Królestwu statusu globalnego gracza. Coraz bardziej popularną staje się myśl o odgrywaniu wiodącej roli w anglosaskim centrum globalizmu, co wymagałoby drastycznego osłabienia Wall Street i Waszyngtonu. Innym warunkiem takiego przemieszczenia głównego ośrodka siły w świecie anglosaskim byłoby wyeliminowanie bądź znaczne osłabienie pozycji dolara amerykańskiego na rzecz brytyjskiego funta, który obecnie odgrywa rolę raczej marginalną w handlu międzynarodowym.

Wizja Globalnej Brytanii obejmowałaby większość terytoriów niegdysiejszego imperium kolonialnego, a także nowe obszary, np. republik postradzieckich. Zwiększona aktywność brytyjska na ich terenie jest coraz bardziej widoczna. Dotyczy ona również samej Rosji, gdzie Londyn próbuje wykorzystywać istniejące środowiska anglofilskie.

Minister Wallace podkreśla rolę aktywności brytyjskiej również w strefie Azji Południowo-Wschodniej i Oceanii, strategicznie istotnej z punktu widzenia Pekinu. Wielkimi manewrami morskimi ma zostać uczczona 50. rocznica powstania Sojuszu Pięciu Sił, w skład którego – poza Brytyjczykami – wchodzi Australia, Nowa Zelandia, Malezja i Singapur. Szef resortu obrony nie kryje tych ogromnych ambicji, deklarując wprost, że wspomniane manewry pozwolą „wywiesić sztandar Globalnej Brytanii – wskażą nasze wpływy, zasygnalizują naszą potęgę”.

Londyn przecenia własne możliwości

Zgłaszając podobne roszczenia i ambicje, Londyn wyraźnie przeszacowuje swój potencjał. Być może jednak tego rodzaju retoryka ma w zamierzeniu trafić nie tylko do konkurentów zewnętrznych, ale przede wszystkim wywołać sny o potędze u samych Anglików. Byłoby to działanie terapeutyczne, w jakiejś mierze uśmierzające świadomość niezbyt optymistycznego położenia Wielkiej Brytanii w sytuacji po jej wyjściu z Unii Europejskiej. Adresat wewnętrzny ma zatem w wyniku takiej propagandy myśleć nie o możliwej secesji Szkocji, kłopotach z zachowaniem Irlandii Północnej, czy kwestionowaniu brytyjskiej kontroli nad Gibraltarem przez Hiszpanię i nad Wyspami Falklandzkimi przez Argentynę, lecz marzyć o odrodzeniu Imperium Brytyjskiego, obecnie mającego przybrać postać owej hasłowej Globalnej Brytanii.

Słabnąca pozycja Stanów Zjednoczonych może stanowić dla Londynu zachętę do tych imperialnych wizji. Podobną pokusą może być fakt posiadania własnego arsenału jądrowego, skutecznych służb wywiadowczych i kanałów wpływu pod postacią organizacji pozarządowych, fundacji i think-tanków, a także grona sympatyków pax Britannica na różnych kontynentach. To wszystko jednak za mało, by móc realistycznie aspirować do rangi supermocarstwa.

Kim jest Ben Wallace

Ben Wallace to były wojskowy, absolwent akademii Królewskiej Akademii Wojennej w Sandhurst. Przez lata związany był z armią brytyjską, stacjonując m.in. w Irlandii Północnej, gdzie zajmował się zwalczaniem Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA). Następnie wybrał karierę polityczną w szeregach Partii Konserwatywnej, z której najpierw wybierany był do parlamentu Szkocji, a następnie do Izby Gmin. Zaliczany był do grona lojalnych zwolenników obecnego premiera Borisa Johnsona w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach.

Za czasów prezydentury Donalda Trumpa wykazującego tendencje izolacjonistyczne Wallace wielokrotnie powtarzał, że Anglicy powinni być gotowi do prowadzenia własnej polityki interwencji militarnych. W wywiadzie dla „The Sunday Times” z 12 stycznia 2020 roku stwierdził wprost, że Zjednoczone Królestwo „musi być gotowe do prowadzenia wojen bez Stanów Zjednoczonych”. Jako szef resortu obrony zapowiedział rewizję dotychczasowych założeń doktrynalnych w polityce obronnej i zagranicznej, której istotnym elementem miało być odejście od polityki bezwzględnego liczenia na wsparcie i pomoc Waszyngtonu.

Brytyjskie gry a Polska

W dłuższej perspektywie Brytyjczycy mogą podjąć próbę rozbudowy swych wpływów w krajach Europy Środkowej i Wschodniej wrogo nastawionych wobec Rosji. Stanie się tak, jeśli administracja amerykańska będzie w oczach władz w Warszawie, Wilnie, Rydze, Tallinie czy Bukareszcie zbyt uległa i kompromisowa wobec Moskwy. W tej sytuacji miejscowe jastrzębie poszukiwać będą bardziej asertywnego partnera / protektora, którym może stać się właśnie Londyn.

Geopolityczne sprzeczności wskazują jednak, że Stany Zjednoczone raczej nie zdecydują się na rezygnację ze strategii zimnowojennej wobec Rosji i Chin. Wtedy cała gra Londynu okaże się spektaklem mającym za zadanie dostarczenie neokonserwatystom amerykańskim argumentacji do kolejnego zaostrzenia konfrontacyjnego kursu. Jednym z argumentów może być właśnie wykorzystywanie obawy o redukcję wpływów amerykańskich na rzecz brytyjskich w naszej części Europy.

Mateusz Piskorski

 

 

Mateusz Piskorski