Rumunia rzadko kiedy pojawia się w wiadomościach, poza tragicznymi momentami, jak na przykład pożary szpitali, ostatni z których miał miejsce 29 stycznia, gdy płonął „nowoczesny” szpital w Bukareszcie, a wraz z nim niektórzy jego pacjenci. To symbol tego, jak biznes rozkwitł w czasach pandemii w ciągu ostatniego roku, choć ludzie niewiele z tego mają.
Prawdę mówiąc, nie ma zresztą na te szpitale zbyt wielkich środków, bo Rumunia – podobnie, jak Polska – zaangażowała się w bezprecedensowy wyścig zbrojeń. Kupujemy zatem wcale nie najlepszą amerykańską broń za nasze własne pieniądze. Eksperci twierdzą, że bierzemy sprzęt mocno zużyty, który wkrótce będzie mógł trafić jedynie do muzeum historii wojskowości.
To właśnie w tym celu podtrzymywana jest ciągle agresywna retoryka antyrosyjska, podobnie, jak i w Polsce. Dzięki niej Rumunia ma argument, by przekazywać miliardy dolarów amerykańskim korporacjom. Jakby tego było mało, Amerykanie pozbywają się z rynku rumuńskiego Chińczyków, zgodnie z porozumieniem podpisanym z prezydentem Donaldem Trumpem w ubiegłym roku (jak wiemy, w podobną stronę poszła również Polska). Stany Zjednoczone wymogły zatem na nas pozbycie się kolejnych sektorów gospodarki narodowej takich, jak choćby elektrownia jądrowa Cernavoda.
Kolejne, wielomiliardowe kontrakty. Jako że nie mamy pieniędzy, nasz kraj pożyczył je od amerykańskiego banku (EXIM, Bank Eksportowo-Importowy Stanów Zjednoczonych), a spłacać je będziemy najbardziej smakowitymi kąskami rumuńskiej gospodarki. Tylko kontrakt dotyczący elektrowni Cernavoda ma wartość 8 miliardów dolarów. Nie wiemy jeszcze, czy powstanie obiecywana przez Amerykanów autostrada Konstanca – Gdańsk. Środki na nią z pewnością trafią jednak do amerykańskich korporacji, a pochodzić będą z kieszeni Rumunów i Polaków. Jak mawiają, business as usual.
Nie chodzi zresztą tylko o Amerykanów. Zachodni „partnerzy” nie mają specjalnych zahamowań i nie tracą czasu. Rząd premiera Florina Cîtu właśnie anulował przepisy zakazujące zbywania majątku narodowego, tych ostatnich rumuńskich jeszcze przedsiębiorstw z udziałem skarbu państwa, których sprzedaż postanowił zablokować w czasach zawirowań gospodarczych poprzedni gabinet.
Jednak właśnie teraz mamy okres najlepszych zakupów dla korporacji ponadnarodowych, w tym europejskich, które nie przepuszczą takiej okazji. Dlatego wkrótce koleje, Poczta Rumunii, port w Konstancy, elektrownie wodne, lotniska i narodowe linie lotnicze, ostatni należący jeszcze do państwa bank – wszystko to pójdzie pod młotek, i to tanio, bo każdy przecież zgodzi się, że mamy kryzys i nie może być drogo! Beneficjentami będą tu m.in. firmy niemieckie; to taki prezent prezydenta Klausa Iohannisa na koniec kadencji Angeli Merkel. Niemcy będą przecież jednak istnieć nadal, a interesy nie przestaną się kręcić, mimo zmiany w fotelu kanclerza.
Na port w Konstancy (na zdjęciu) chętne są Niderlandy. Koleje i Poczta Rumunii wzbudziły już zainteresowanie firm niemieckich. Inne przedsiębiorstwa też szybko znajdą chętnych, choć nie ogłoszono jeszcze publicznie listy chcących jej przechwycić. Rumunia straci swoją suwerenność ekonomiczną. Ma jeszcze wprawdzie narodową walutę – leja rumuńskiego – ale pewnie już niedługo, a i tak już dziś nie ma ona żadnego pokrycia, bo majątek skarbu państwa został wyprzedany. Zresztą, nawet rezerwy złota Narodowego Banku Rumunii przechowywane są w Londynie, a nie w kraju.
Skoro już cały majątek narodowy jest zagranicą, należy do zagranicznych firm lub wkrótce zostanie przez nie przejęty, czemu by nie zrobić tego samego z kapitałem ludzkim? W ubiegłym roku, w środku pandemii, tysiącom Rumunów zezwolono na wjazd do Niemiec, by tam zbierali szparagi, bo przecież Berlin nalegał, twierdząc, że nie ma taniej siły roboczej w okresie żniw. Wyjazd rumuńskich pracowników odbył się z pogwałceniem wszelkich zasad, w trybie pilnym, a wielu z nich zachorowało następnie na koronawirusa. Eksport rumuńskiej siły roboczej trwać będzie nadal, bo w kraju nie ma zajęcia. Zachód zaś będzie zadowolony, że po przejęciu za symbolicznie niskie ceny całej rumuńskiej gospodarki, będzie mógł jeszcze importować z niej zdolnych do pracy niewolników. Zresztą tak dzieje się już teraz: od 4 do 5 milionów obywateli Rumunii pracuje w krajach o rozwiniętej gospodarce. W sumie dla zachodnich właścicieli Rumuni pracują też we własnym kraju, bo przecież większość firm rumuńskich nie przetrwała integracji europejskiej.
Tymczasem w budżecie państwa nie ma już środków, a rząd tnie wszelkie możliwe wydatki. Szczęśliwie dla niego mamy pandemię i zezwala się wyłącznie na niewielkie zgromadzenia z zachowaniem dystansu społecznego. Czyli pandemia jednak się na coś przydała!
A poza tym, wszystko jest znakomicie i Rumunia nadal prowadzi twardą politykę zagraniczną. Na ostatnim szczycie ministrów spraw zagranicznych Unii Europejskiej 22 lutego szef rumuńskiego MSZ Bogdan Aurescu nawoływał do wprowadzenia kolejnych sankcji przeciwko Rosji. Czym bowiem jeszcze może zająć się Rumunia po tym, jak oddała wszystko, co miała – z aktywną zawodowo ludnością włącznie – Amerykanom i bogatemu Zachodowi, jak nie antyrosyjskimi sankcjami i drażnieniem Federacji Rosyjskiej? Jednym słowem, Bukareszt oddał jeszcze i swoją politykę zagraniczną.
Cóż zatem zostało Rumunii? Co zachowała jeszcze narodowego, pod kontrolą państwa? Dług, który rośnie z prędkością 1000 euro na sekundę. Tylko w 2020 roku Rumunia zadłużyła się na kolejne 34 mld euro z najbardziej niekorzystnym możliwym oprocentowaniem, a w 2021 roku utrzymuje to samo tempo. Możemy być pewni, że długów nikt nam nie zabierze i to nasz kraj będzie je musiał w całości spłacić. Mamy zatem dobrą wiadomość: Rumunia ma jeszcze coś własnego, a Rumuni mają jakiś życiowy cel: spłacać długi przez kolejne dekady!
Teodor Bujor
tłum. MP
Myśl Polska, nr 11-12 (14-21.03.2021)