Świat„Święty” Aleksiej

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

W ciągu jednej nocy rozbłysła w zachodnich mediach głownego nurtu supergwiazda: rosyjski liberalny bloger Aleksiej Nawalny. Jego „rewelacje“ na temat Władimira Putina i historia jego „męczeństwa“ przypominają wprawdzie wioskę potiomkinowską, i to obrobioną starannym scenariuszem.

Pod koniec stycznia nastąpił też wizerunkowy kres tygodnika „Der Spiegel“ aspirującego przez lata do roli wzorca dziennikarskiego obiektywizmu i bezstronności. Swoim komentarzem podzielił się na jego łamach szef paryskiego biura tego hamburskiego tygodnika od 2011 roku Mathieu von Rohr, który opisywał emocje Francji, gazociąg Nord Stream-2 i sprawę Aleksieja Nawalnego. Trzy kwestie, które właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego. Ich łączenie można wręcz uznać za jakąś absurdalną układankę puzzli.

W rzeczywistości chodzi tu jednak o grę Francji sprzeczną z interesami Niemiec. Dla władz w Paryżu niemiecko-rosyjski projekt energetyczny jest solą w oku, choćby przez to, że znajduje się poza kontrolą Francji, która od czasów II wojny światowej – a w szczególności powstania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali – dążyła do sprawowania nadzoru nad gospodarką niemiecką. Podczas gdy w latach 1950. chodziło o zapobieżenie tajnym zbrojeniom Niemiec i ich przygotowaniom do rewanżu, dziś rzecz dotyczy interesów czysto gospodarczych i przywództwa politycznego na kontynencie europejskim. Nic zatem zaskakującego nie ma w tym, że Francja występuje przeciwko budowie Nord Stream-2. Podobnie zresztą, jak w tym, że jeden z czołowych redaktorów niemieckiego tygodnika głównego nurtu występuje po stronie przeciwników Niemiec.

Jako argument na rzecz natychmiastowego wstrzymania przez Niemcy prac nad gazociągiem wskazują Francuzi zatrzymanie rosyjskiego blogera Aleksieja Nawalnego w Moskwie. Francuski sekretarz stanu ds. europejskich Clément Beaune stwierdził w wypowiedzi dla radiostacji France Inter, że „zawsze mieliśmy w tym kontekście duże wątpliwości co do tego projektu“. W odpowiedzi na pytanie, czy Francja zażąda wstrzymania prac nad Nord Stream-2 powiedział: „w rzeczywistości już takie ruchy podjęliśmy“. Pikantny szczegół: jednym z inwestorów projektu jest również francuski koncern energetyczny Engie, w którym prawie 1/4 udziałów ma państwo.

„Sprawą Nawalnego“ Zachód zajmuje się już od ubiegłego lata. 20 sierpnia blogera poddano reanimacji przerywając lot samolotu pasażerskiego z Tomska do Moskwy. Odwieziono go do szpitala w Omsku, gdzie przebywał w śpiączce farmakologicznej. Następnie 44-letniego Nawalnego przetransportowano na życzenie jego rodziny do berlińskiej kliniki uniwersyteckiej Charité. Na początku września wybudzono go ze śpiączki, a już 23 września opuścił szpital. Władze niemieckie już 2 września mówiły o otruciu Nawalnego paraliżującym układ nerwowy środkiem bojowym z grupy „Nowiczok“. Moskwa odrzucała tą wersję i żądała od Berlina przedstawienia dowodów.

Nawalny kolejne miesiące spędził w Niemczech, by w połowie stycznia w atmosferze medialnej wrzawy udać się do Moskwy, doskonale zdając sobie sprawę, że zostanie tam zatrzymany. Powód: złamał warunki zawieszenia zasądzonej mu kary więzienia. Dlaczego nie zdecydował się na powrót do kraju kilka tygodni wcześniej, by mieć możliwość wyjaśnienia swoich spraw? Takiego pytania nikt nie zadał.

Zresztą generalnie w całej wrzawie wokół Nawalnego roi się od otwartych pytań i niejasności. Siedząc w podmoskiewskim areszcie, rosyjski działacz internetowy mobilizował swoich zwolenników w całym kraju do protestów. Zachodni politycy prześcigali się w wyrazach sympatii dla Nawalnego i jego działaczy. Protesty, zatrzymania, pałki policyjne, oświadczenia Nawalnego zza krat i coraz głośniejsi jego zwolennicy na Zachodzie – wszystko to służyło budowaniu tego, co nazywamy mitem. Mitem Nawalnego.

Aleksiej Nawalny to nie tylko znany przeciwnik Putina i opozycjonista – to przede wszystkim specjalista w zakresie własnego PR i marketingu. Na Zachodzie trudno byłoby zrozumieć to, jak w ciągu lat zmieniał on swój przekaz polityczny. Bywał lewicowym liberałem, by potem nagle przeistoczyć się w rosyjskiego szowinistę wściekle atakującego narody kaukaskie i inne żyjące w Rosji mniejszości, a ostatnio prezentować się jako bojownik przeciwko korupcji. W kolejnych wywiadach dawał do zrozumienia, że chciałby powołać szeroką koalicję antykremlowską. Mieliby do niej przystąpić niemal wszyscy: antysystemowa lewica, antysystemowa prawica i liberałowie. Wszyscy mieliby się do czegoś przydać. A o inne sprawy przyjdzie czas martwić się po pokonaniu Kremla i Putina. Nawalny jest przede wszystkim człowiekiem dążącym do władzy i nawet niektórzy jego zwolennicy przyznają, że Rosja pod jego rządami byłaby równie autorytarna i mało wyrozumiała dla opozycji, jak tzw. nieliberalna demokracja Władimira Putina. Program Nawalnego składa się właściwie z jednego punktu: z samego Nawalnego. Reszta jest zmienna i nieznacząca. Na Zachodzie nie chcą jednak tego przyjąć do wiadomości.

Przeciwnicy Nawalnego widzą w wydarzeniach ostatnich miesięcy przede wszystkim znakomity przykład PR-przewrotu dokonanego przez rosyjskich aktywistów, choć na Zachodzie tego rodzaju poglądy traktowane są jako „teorie spiskowe“. Gdy zachodnie media głównego nurtu prezentują Aleksieja Nawalnego jako samotnego bojownika o sprawiedliwość walczącego z korupcją, Rosjanie od dawna wiedzą, że ten urodzony pod Moskwą w 1976 roku działacz ma możnych przyjaciół i sponsorów. Było to wyraźnie widoczne, gdy przebywał w Niemczech. Wizytę przy szpitalnym łóżku złożyła mu kanclerz Angela Merkel, odwiedzili go amerykańscy agenci CIA. Jego film „Pałac dla Putina“, który pokazano i profesjonalnie wypromowano metodą wirusową w Internecie zaraz po jego zatrzymaniu w Moskwie w styczniu, powstał z udziałem filmowej spółki producenckiej ze Schwarzwaldu. Aleksiej Nawalny bynajmniej nie jest osamotniony.

Historia „mitu Nawalnego“ rozpoczyna się jednak na długo przed 20 sierpnia 2020 roku. Podczas gdy na Zachodzie przedstawiano go już jako „lidera opozycji“, w Rosji wcale na takiego nie wyglądał. Zmarginalizowana pozaparlamentarna opozycja liberalna była głęboko podzielona. Nie miała jednego przywódcy, lecz wielu pretendentów. Poziom konfliktów uwidoczniły wybory prezydenckie w marcu 2018 roku. Nawalny, który zamierzał kandydować przeciwko Putinowi, nie został zarejestrowany przez komisję wyborczą. Udział w wyborach uniemożliwiał mu wyrok więzienia w zawieszeniu. W odpowiedzi wezwał do bojkotu wyborów. Nie wziął jednak pod uwagę zdania wpływowej wówczas na scenie opozycyjnej Kseni Sobczak, znanej w Rosji jako prezenterka telewizyjna, celebrytka i córka zmarłego w 2000 roku Anatolija Sobczaka. Ten ostatni był merem Petersburga, promotorem i patronem Władimira Putina.

Ksenia Sobczak to postać zupełnie innego niż Nawalny kalibru. Nie jest żadnym strategiem czy polityczną planistką, mówi wprost to, na co ma ochotę i wypełnia łamy rosyjskiej prasy kolejnymi skandalami ze swoim udziałem. W przeciwieństwie do Nawalnego uznawana jest za nieokiełznaną i nieobliczalną. Krótka historia jej występów w roli twarzy kampanii reklamowej niemieckiego Audi jest typowa i dla niej, i dla jej braku rozumienia Zachodu. Audi wybrało ją na „ambasaora marki“, gdy uchodziła za liberalną opozycjonistkę. Przez osiem lat była rosyjską twarzą Audi, podróżując po Włoszech modelem Q8 i komentując dla firmy w stylu „było naprawdę super“.

Współpraca skończyła się nagle w czerwcu ubiegłego roku. Powód: Sobczak wypowiedziała się na temat zamieszek rasowych Black Lives Matter w Stanach Zjednoczonych na Instagramie: „To co dzieje się w Stanach Zjednoczonych jest kolejnym dowodem na to, że niezależnie od tego ile praw i wolności da się tym ludziom, oni zawsze będą przerzucać odpowiedzialność za swoje niepowodzenia na innych. Spośród nielicznych, którzy zrozumieli, że na sukces trzeba ciężko pracować, wymienić można Naomi Campbell, Baracka Obamę i Oprah Winfrey. Inni zawsze znajdować będą wymówki dla swojego lenistwa i głupoty“. W Ingolstadt od razu postanowiono przerwać jej podróż promocyjną i zerwać kontrakt z zadziorną Rosjanką, która do dziś do końca nie rozumie, co zrobiła nie tak.

W 2018 roku Sobczak odrzuciła apele Nawalnego o bojkot wyborów i zgłosiła swoją kandydaturę. Zwolennicy obojga polityków opozycji zaczęli się wzajemnie zwalczać w mediach społecznościowych. Stronnicy Nawalnego zarzucali Sobczak, że jest agentką Kremla odgrywającą rolę listka figowego Putina. Popierający Sobczak uznali, że agentem Kremla jest Nawalny sabotujący wybory. Wynik wyborczy na poziomie zaledwie 1,68% obie strony uznały za potwierdzenie swoich racji: ludzie Nawalnego stwierdzili, że Sobczak spełniła swoją rolę i zdyskredytowała niskim poparciem całą opozycję; ludzie Sobczak przekonywali, że wszystko to przez apel Nawalnego o bojkot wyborów. To była piękna katastrofa.

To, że Aleksiej Nawalny jest w oczach Zachodu wiarygodnym partnerem do współpracy, a Ksenia Sobczak w najlepszym wypadku energiczną i gwałtowną aktywistką, staje się oczywiste, gdy przeanalizujemy wywiady i doniesienia medialne pojawiające się w Europie i Stanach Zjednoczonych na temat „rosyjskego ruchu opozycyjnego“. Po 2018 roku zrobiło się cicho i o Nawalnym. W Rosji jego rozpoznawalność była jeszcze niższa niż na Zachodzie. Może w Moskwie czy Petersburgu jeszcze jakoś kojarzono jego nazwisko, jednak na odległym Uralu, dalekim Wschodzie czy w południoworosyjskim okręgu federalnym ze stolicą w Krasnodarze ludzie niezbyt interesowali się takimi politycznymi kaprysami. Można wręcz powiedzieć, że pozycja Sobczak była znacznie lepsza: jej niekonwencjonalne wywiady i występy telewizyjne przyczyniły się do pozyskania kultowego statusu. To, że jej rozpoznawalność była znacznie większa niż Nawalnego, było oczywiste nawet dla zwolenników rosyjskiej opozycji. Zachód bał się o tym nawet pomyśleć.

Wszystko miało się zmienić w sierpniu 2020 roku. Gdy tylko media, w tym rosyjskie, przekazały historię Aleksieja Nawalnego, został on przewieziony w stanie śpiączki do Berlina, tam hospitalizowany, a następnie zaczęto coraz częściej i głośniej mówić o jego tajemniczym „zmartwychstaniu”. Następnie wszystko zaczęło się rozgrywać niczym perfekcyjnie opracowany scenariusz: wypoczynek, obrazki rekonwalescenta specerującego po jesiennych parkach Berlina z żoną Julią, powrót do Moskwy w połowie stycznia w lotniczej kurtce, tłumy oczekujących dziennikarzy.

Zatrzymanie na lotnisku Szeremietiewo uwiecznione na setkach smartfonów. Już następnego dnia Nawalny mógł przemówić z prowizorycznej sali sądowej, wzywając swoich zwolenników do protestów. Właśnie wtedy opublikowany został jego film „Pałac dla Putina”, towarzyszący wiadomościom o jego aresztowaniu. To, że oparty był na manipulacjach i nie przedstawiał żadnych dowodów, a sam pałac należał do rosyjskiego oligarchy Arkadija Rotenberga, nie miało znaczenia wobec faktu, że wszystko wyprodukowano z najwyższym profesjonalizmem. „Pałac dla Putina” to majstersztyk wojny dezinformacyjnej.

To, co na Zachodzie wydaje się nieznaczące, w Rosji jest ważne: cała ta, przyprawiona niemal religijnie historia zmartwychwstania i powrotu do zdrowia Nawalnego, który wydaje się dziś być w lepszej kondycji niż kiedykolwiek wcześniej, skierowana była bardziej do odbiorców rosyjskich niż do zachodnich. To w Rosji zdrowie i siła fizyczna uznawane są za elementy niezbędne do przywództwa politycznego. Gdy sobie to uświadomimy, zrozumiemy publikacje fotografii prezydenta Putina z nagą klatką piersiową, trenującego na siłowni i uprawiającego judo. Polityk, który – jak niemiecki minister gospodarki i energii Peter Altmaier – jeździłby na damskim rowerze do supermarketu, były w Rosji przedmiotem kpin i pośmiewiskiem.

To, że Nawalny i jego towarzysze otrzymali wsparcie z zagranicy na akcję jego powrotu, wcale nie jest elementem teorii spiskowej. Na początku lutego rosyjskie służby specjalne ujawniły film, na którym jeden z najbliższych współpracowników Nawalnego spotyka się z domniemanym brytyjskim agentem MI6. Popijając kawę, działacz, nie owijając w bawełnę, wyjaśnia Brytyjczykowi: „jeśli mielibyśmy więcej pienędzy, moglibyśmy dużo lepiej wykorzystać nasze możliwości. Jeśli mielibyśmy 10-20 milionów dolarów rocznie, sytuacja wyglądałaby całkiem inaczej”. Dalej wymienia na co przeznaczyłby takie środki: „masowe protesty, inicjatywy, propaganda”. Spotkanie miało miejsce jeszcze w 2012 roku. Nie wiemy, co z niego wynikło. Współpracownik Nawalnego wyjechał z Rosji w 2014 roku i mieszka dziś w Wielkiej Brytanii.

Teraz sam Nawalny zabiega o międzynarodowy rozgłos, organizując masowe protesty, niezliczone inicjatywy i propagandę (jak „Pałac dla Putina”). To wystarczy, by założyć, że za „mitem Nawalnego” stoi nie tylko Aleksiej Nawalny.

Manuel Ochsenreiter

Fot. wikipedia commons

(tłum. MP)

 

Redakcja