FelietonyCzas na demokratów

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Dryfowanie w kierunku autorytaryzmu nie jest zjawiskiem czysto polskim, lecz fenomenem globalnym. Mówi o tym na naszych łamach niderlandzki politolog Kees van der Pijl. Tym bardziej aktualna staje się potrzeba nie tyle obrony demokracji, która w zasadzie już nie istnieje, co prób jej restytucji. Początkiem tego powinien być styl debaty publicznej.

Ostateczna likwidacja demokracji przebiega pod czterema hasłami, będącymi w zasadzie pretekstami do zawieszenia obowiązywania praw, które mieliśmy przynajmniej teoretycznie zagwarantowane na poziomie konstytucji oraz prawa międzynarodowego. Niezbędnym elementem funkcjonowania demokracji jest i pozostaje oparta na teorii racjonalnego wyboru dyskusja. I to właśnie ona wyeliminowana została z naszego życia publicznego, a zatem demokracja straciła fundament, rozsypując się jak domek z kart.

Ograniczenia wolności słowa rozpoczęły się w imię poprawności politycznej. Poprawność ta doprowadziła już dawno do sytuacji absurdalnej: nie możemy podejmować krytyki różnego rodzaju grup uznających się za represjonowane mniejszości, bo od razu narazimy się na zarzut posługiwania się tzw. mową nienawiści. Wcale nie musimy się przy tym posługiwać językiem nacechowanym jakoś szczególnie negatywnymi emocjami; wystarczy, że w najbardziej nawet chłodny i zdystansowany sposób wyrazimy swój sceptycyzm wobec jakiegoś zjawiska uznawanego przez kreatorów globalnych standardów poprawnościowych za słuszne i godne pochwały. Poprawność polityczna ingeruje też w sferę języka, eliminując z niego pewne, wydawałoby się oczywiste i powstałe w wyniku naturalnych procesów społecznych pojęcia.

Opanowanie tzw. świata zachodniego przez nowy autorytaryzm nie byłoby jednak możliwe bez strachu, sztucznie wykreowanego, irracjonalnego lęku przed wskazanymi przez dominujące ośrodki systemu „wrogami”. Pierwszym z takim wrogów był terroryzm. Gdy 11 września 2001 roku runęły nowojorskie wieże World Trade Center, okazało się, że rzekomo dla naszego bezpieczeństwa zrezygnować mamy z zasadniczych elementów prawa do naszej prywatności, tajemnicy korespondencji i wolności wymiany poglądów. O tym, kto tu może być „terrorystą” decydowały, rzecz jasna, elity głównego nurtu. Wszystko to współgrało z głoszoną przez Samuela Huntingtona tezą o zderzeniu cywilizacji. Zderzono nas zatem z cywilizacją islamską, kreując nowego wroga tam, gdzie do tej pory sąsiadowaliśmy z w miarę neutralnymi i nie stwarzającymi większego zagrożenia krajami Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.

Strach był jednak zbyt mały. Stopniowo zatem kreowano jeszcze jednego wroga zewnętrznego, jakim miała stać się, powracając do swej historycznej roli, Rosja. Jak napisał niedawno były ambasador Stanów Zjednoczonych w Moskwie Michael McFaul, państwo rosyjskie ma być wrogiem egzystencjalnym i ideologicznym tzw. Zachodu, budząc nie tylko potępienie, ale i lęk. Komunizm przestał być jego oficjalną ideologią i nie został zastąpiony żadną inną ideologią państwową. Ukuto zatem twierdzenie, że Rosja to państwo „rewizjonistyczne”, „komunistów” zastąpili „rewizjoniści”, cokolwiek by ten termin nie miał oznaczać. Lęk przed Rosją szerzony jest konsekwentnie, szczególnie intensywnie po przewrocie na Ukrainie w 2014 roku i jego logicznych następstwach.

Uznano jednak, że społecznego strachu nigdy za wiele i do istniejącego już zestawu pretekstów służących do likwidacji demokracji dodano pandemię. Nie chodzi przy tym tutaj o sceptycyzm wobec istnienia COVID-19, który oczywiście istnieje i zbiera śmiertelne żniwo wokół nas. Chodzi o odwoływanie lub bezterminowe zawieszanie obowiązywania podstawowych praw człowieka uzasadniane bezpieczeństwem zdrowotnym, o forsowane na siłę przechodzenie do tzw. czwartej rewolucji przemysłowej promowanej przez prezesa Światowego Forum Ekonomicznego w Davos Klausa Schwaba.

Polska pada ofiarą wszystkich wymienionych powyżej mechanizmów uzasadniających wprowadzenie modelu autorytarnego, może w najmniejszym stopniu ulegając pierwszemu z nich – poprawności politycznej. Dlatego potrzebne są dziś, jak nigdy dotąd, enklawy autentycznej debaty publicznej, opartej na wzajemnym szacunku i racjonalnej argumentacji, wolnej od fobii i stereotypów. To postulat klasycznych demokratów, tych, którzy odpowiedzi na pytanie o to, czym jest demokracja nie redukują do znanego z pewnego żartu stwierdzenia, że „to rządy Partii Demokratycznej w Stanach Zjednoczonych”.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 5-6 (31.01-7.02.2021)

Redakcja